Sporą część mojego nadal młodego życia przepracowałam w korporacji. Była to firma usługowa. Takie korpo mają to do siebie, że wykształcają milion sposobów, żeby klienta nie tylko pozyskać, ale wciąż go badać, pytać, obserwować i robić mu dobrze, żeby nie uciekł gdzie indziej. I świetnie.
Ja taką filozofię wyssałam z mlekiem korporacji i uważam, że to jak najbardziej właściwe podejście. Jako klient, mający wybór, chcę czuć się zauważana i dyskretnie dopieszczana. Ale teraz mieszkam na wsi. Wszystko jest inaczej. Nie dziwi mnie już, że pani robiąca mi manicure nad moimi dłońmi bez żenady plotkuje z koleżanką krzątającą się w pokoju obok. Żegnaj elegancki salonie, ze starannie dobraną pod profil klientek muzyką, świetnym ekspresem do kawy, paniami ubranymi tak samo, acz przyjemnie dla oka, z wyczuciem zagadującymi mnie lub nie (jeśli zauważają, że nie mam ochoty na pogawędki o niczym). Albo co powiecie na panią sprzedawczynię na stoisku z wędlinami podjadającą sobie szyneczkę podczas obsługiwania krajalnicy. Szok? Niedowierzanie? No właśnie - jeśli tak, to znaczy, że nie mieszkacie na wsi. Tu mało gdzie i mało kto słyszał o jakichkolwiek standardach obsługi klienta.