Od trzech dni żyję w świecie bez
zapachów. Mam totalnie zatkany nos. Mam też zapalnie oskrzeli. Dosłuchała się go
druga lekarka, do której poszłam, bo nie uwierzyłam tej pierwszej. W sumie sama
jestem sobie winna – poprzednim razem ta pierwsza nie dojrzała anginy w moim gardle, więc
co się teraz dziwię?
W każdym razie biorę drugi
antybiotyk w trakcie 3 miesięcy. Masakra – że się tak wyrażę, bo nic lepszego
nie przychodzi mi do głowy. Po prostu załamana jestem. Mój organizm jest
zdewastowany. Powoli zaczynam orientować się w ofercie antybiotyków na rynku. Niedługo
będę sama sugerować pani doktor, co mi powinna zaordynować.
Ale o nosie miało być. Zatkany,
zakatarzony. Oszczędzę Wam szczegółów, powiem tylko, że chusteczki konsumuję w
tonach. W każdym razie robiłam wczoraj z Milą pierniczki. Ładne wyszły, ale czy
dobre? Dopytuję Męża podczas procesu wypieku: czy ładnie pachnie w domu??
Tak, pięknie. Pierniczkami, bosko. Ach, zazdroszczę, że to czujecie.
Potem wieczorny seans Homeland. Od
dawna marzył mi się popcorn. Zrobiony, zasiadam z michą. Nic. No nic nie czuję.
Jak bym styropian jadła. Wrrr…..
Dziś zero przyjemności z kanapki
z łososiem, z porannej kawy. Dajcie mi wodę i suchy chleb. Innego jedzenia na
mnie szkoda. A miałam robić zupę tajską. Jak ja mam ją robić – pytam się – jak ja
nic nie czuję??? Jak ja mam ją niby przyprawiać? Bez sensu, nie ma co się do
tego zabierać w ogóle. Obiadu nie będzie.
Mandarynkę bym zjadła. Eh, szkoda
jej…
Tak się zastawiam, czy mój stan
da się jakoś pozytywnie wykorzystać? Może powinnam wykonywać dziś jakieś
czynności związane z brzydkim zapachem? Chlorowy płyn do toalet? Zmywacz do
paznokci? Jakieś inne pomysły? Pomocy…