Sto laaat!
Poprzednia noc
nie była łatwa. Nina obudziła się koło 1 i nie chciała dalej spać. Siedziałam przy
niej aż do 2 i przekonywałam, że źle robi. W końcu się udało. Wróciłam do łóżka
i… do 3 nie mogłam zasnąć! Nie wiem, dlaczego, nie miałam na sumieniu żadnej
późnej kawy. W każdym razie przewracając się z boku na bok i klnąc,
zaplanowałam sobie cały dzisiejszy dzień. Zupełnie niepotrzebnie – brak prądu od
rana do wieczora zniweczył 99% planów. Jak się okazuje, prąd jest człowiekowi
całkiem potrzebny. „Napisałam” również w myślach tego posta. Również bez sensu,
bo rano już nic z tego nie pamiętałam i piszę go na nowo.
Miało być o
jesieni. Pięknej i złotej. A przede wszystkim o urodzinowym weekendzie.
Jesień to
zdecydowanie nie jest moja ulubiona pora roku, ale jest kilka rzeczy, za które
ją uwielbiam. Mój numer 1 to jazda samochodem przez las i obserwowanie, jak
kolorowe liście wirują na drodze. Albo podziwianie gry światła między drzewami.
Robię wtedy często zdjęcia, ale wiadomo, co to za zdjęcia z jadącego samochodu,
robione przez kierowcę. Dowód poniżej.
W ten weekend
robiliśmy urodziny Niny. Rok skończyła w prawdzie prawie miesiąc temu, ale
dopiero teraz udało się dopasować termin do dostępności gości. Nie wszyscy niestety
dopisali (taka pora roku, sporo chorowitków), ale i tak było tłoczno. Dorosłych
12, dzieci 9. Kiedyś myśl o takiej ilości ludzi (i dzieci!) w moim domu
przyprawiała mnie o ból głowy, ale po imieninach Mili w maju stwierdziłam, że
jednak nie jest tak łatwo roznieść chatę!
Nie jestem z
tych mam, które na imprezę przygotowują jakieś wyjątkowe dekoracje czy atrakcje
dla dzieci. Pewnie brak mi kreatywności, ale uważam, że najważniejsze to
spotkać się w fajnym gronie i pogadać, a dzieci i tak mają frajdę z zabawy nie
swoimi zabawkami.
Mój catering
imprezowy to kilka sałatek i ciast. Zostały pochłonięte szybko, więc zakładam,
że były niezłe. Chętnym udostępnię przepisy ;-) Tort: zawsze od Lukullus. Jestem
ich wierną fanką. Bynajmniej nie był to tort dziecięcy. Ale bez przesady:
wystarczy, że na co dzień potykam się o zabawki i słucham Misia i Margolci! Kiczowatym
tortom mówię NIE!
Mąż zapowiadał:
nie zamierzam gadać o dzieciach! I chyba mu to wyszło. Jak przykładałam gumowe
ucho do rozmawiających panów, to słyszałam o: wyprawach na Bałtyk na dorsze,
obiektywach do aparatów fotograficznych, podróżach, pracy. Niech sobie
przypomnę, o czym rozmawiały dziewczyny… O ząbkowaniu, pobudkach nocnych,
rozmiarze rajstop dziecięcych, przepisach na ciasto, jak leczyć mokry kaszel…
Cholera, słabo to wygląda. Dobrze, że chociaż wszystkie jesteśmy nadal w miarę atrakcyjne ;-) bo tematyka rozmów zdecydowanie się zepsuła!
Tak czy inaczej
ja imprezę zaliczam do udanych. Jubilatka Nina też wyglądała na zadowoloną, a
jak się jej do tej pory „sto lat” zaśpiewa, to się śmiesznie kiwa. Goście – mam
nadzieję – też się nieźle bawili.
Za zdjęcia
dziękuję P.A. Nareszcie jakieś porządne fotki na tym blogu! J
Aha, wszyscy goście zgodzili się na publikację zdjęć z nimi oraz ich dziećmi.
3 komentarze