Wprawki wyjazdowe #1
Dzień 1
Nie będę ściemniać, początek był fatalny. Bardzo. Pakowanie
samochodu przy dźwiękach dwóch syren nie jest łatwe. Próby zebrania myśli, czy
na pewno wszystko wzięte, są raczej skazane na niepowodzenie. Ufam więc, że
dnia poprzedniego myślałam trzeźwo i o niczym nie zapomniałam. Ostatecznie
jedziemy na 4 dni i nie na taki zupełny koniec świata.
Rowery zainstalowane na dachu, bagażnik zapakowany. Wsiadamy
do samochodu. Marzę, żeby wraz ze startem silnika syreny zamilkły. Sukces jest
połowiczny. Młodsza syrena udaje się w objęcia Morfeusza i w nich pozostaje
przez najbliższe trzy godziny. Złote dziecko. Starsza syrena kontynuuje wycie.
Do domuu, do domuuuuu! Przerwy są krótkie, a po nich siły wzmocnione. Hardkor.
Mam dość i sama chcę do domu!!!
Trasa na Augustów nie obfituje w infrastrukturę dla
podróżujących. Postój robimy na parkingu dla tirów. Rozkładamy kocyk. Pewnie w
normalnych warunkach wielkie ciężarówy byłyby atrakcją, ale przecież syrena
chce do domuuu…. Ratunku! Dziecko mi się zepsuło! Co się z nią stało? A) Bunt
dwulatka? B) Stres związany z przedszkolem? C) Any ideas??? Help… Ja chcę z
powrotem moją Milę!
Na szczęście Nina – już nie syrena – jest wszystkim
zachwycona, tiry się jej bardzo podobają, a odór dochodzący z lasu (brak
toalety) wcale nie przeszkadza. OK., pakujemy się z powrotem do auta, drogi nie zostało
dużo. Syrena nadal wyje. Z potem na czołach dojeżdżamy na miejsce. Wita nas Ł. –
koleżanka Mili (nadal syreny). Jest już na miejscu. Syrena wyje, ale są tu koniki,
koza, koty, trampolina. Może jakoś to będzie, wycie powoli ustaje.
Ufff, nalejcie mi szybko piwa….
Dzień 2
Zaczynamy od śniadania. Nina nie chce kaszki. Tatuś podstawia
jej czekoladowe chrupko-kulki. Mniammm… Świetnie, idealne śniadanie dla
10-miesięcznego bobasa – wznoszę oczy ku niebu i wzdycham. Tak będzie już do
końca wyjazdu. To znaczy z tymi chrupkami, nie z oczami.
Krótki briefing nad mapą i wsiadamy na rowery, dziewczyny do
przyczepki. Pierwsza wycieczka na Czerwone Bagna. Brzmi groźnie, nie jestem
przekonana. Mają tam też być wydmy. Dobra, jedziemy. Fajna trasa, w sumie
podobnie, jak w naszych lasach (po co się ruszać z domu?), ale nie będę
narzekać. Nikt dziś nie wyje, pogoda piękna, jest fajnie. Zagłębiamy się w las.
Aha, zapomniałam nadmienić, że atrakcją okolicy są bąki. Wielgachne. Jak szerszenie
mniej więcej. Brrr… Na otwartej przestrzeni nie ma ich dużo, ale w lesie… Pedałujemy w związku z tym wyjątkowo szybko. Koło tabliczki Czerwone Bagna jakoś zgodnie przejeżdżamy bez
przystanku i mkniemy dalej. Aż tu droga dla rowerów się kończy. Zakaz jazdy
rowerem się pojawia. Aha, czyli warunki ekstremalne. OK., z ważącą ze 30 kg
przyczepką mąż nie zamierza zgrywać chojraka. Czyli co – wracamy?
W sumie nie było źle, dziewczyny się wyspały, nastroje dopisują,
mnie żaden bąk nie dziabnął. Teraz jakiś mały obiadek, wymiana opowieści ze
znajomymi, którzy wybrali się na pieszą wycieczkę.
Druga wycieczka nad jezioro. Jupi, ale będzie fajnie!!! Jedziemy
przez piękne wioski, w sumie podobnie, jak u nas, ale nie będę narzekać. No dobra,
trochę inaczej. Jest tu masa traktorów. Błyszczących i nowoczesnych. Prawdziwa wieś.
I mnóstwo krów. W końcu to polskie zagłębie mleczarskie. A u nas – co to za
wieś? Jedyna krowa poszła pod nóż ze 3 lata temu. Ziemię uprawia chyba tylko
jeden chłop. Taka trochę oszukana mazowiecka wieś. Nie to, co tu. Tak więc
suszę zęby i pedałuję.
Wysiadamy nad jeziorem. Bosko!!! Mąż zaraz wskakuje do
wody, ja rozkładam kocyk i już cieszę się na przemiłe popołudnie. Oho, włącza się
syrena… A było tak pięknie… Niestety syrena pokazuje, że boli ją ucho. Poważna sprawa,
już wiem, że z sielanki nad jeziorem nici. Tata wychodzi z wody i też już to
wie. Na sygnale pakujemy się i pędzimy z powrotem. Po drodze próbujemy złapać
naszego pediatrę, ale akurat przyjmuje pacjentów i nie może rozmawiać. W naszym
pensjonacie pytamy o lekarza. Jest gdzieś tam NFZ, pędzimy, akurat mają
zamykać, a to piątek. Lekarz mierzy temperaturę, zagląda w otwory w głowie
Mili, kiwa głową i mówi, że bardzo mu przykro, ale musi przepisać antybiotyk. Tyle
dobrego, że po podaniu leku oraz czopka Mila jest jak nowa: zadowolona, aktywna
i śladu nie ma po wszelkich nieszczęściach. OK., jakoś to będzie.
Wracamy na bazę. Ufff, nalejcie mi szybko piwa.
0 komentarze