Jak zaczęłam biegać? Sama nie wiem, jak to się stało. Serio. Jeszcze nie tak dawno temu był to chyba ostatni rodzaj aktywności fizycznej, o jaki siebie podejrzewałam. Wiele osób z mojego bliskiego grona biegało, widziałam to i oczywiście podziwiałam, bo uważam, że "robienie czegoś" w temacie dbania o zdrowie i kondycję jest konieczne. Szczególnie w pewnym wieku, hehe.
W moim przypadku przez lata był to przeważnie fitness. Jeszcze w czasach liceum chodziło się zawsze na jakiś aerobic, były kasety VHS z aktualnymi gwiazdami. Ja akurat lubiłam callanetics. Był epizod z basenem, ale nie długi albo może raczej nie regularny, bo o ile pływać uwielbiam, o tyle strasznie nie lubię tego wszystkiego, co trzeba zrobić poza pływaniem. Przebierać się na szybko, patrzeć na zegarek, żeby się wyrobić w opłaconym bilecie. Szczególnie nie lubię też pośpiesznego suszenia włosów. Gdybym miała basen w domu, używałabym go pewnie rano i wieczorem. Ot, takie moje luksusowe marzenie.
Gdy mieszkaliśmy jeszcze w przed-dziecięcych czasach w Warszawie, mieliśmy klub fitness 3 minuty od domu, więc byliśmy tam stałymi bywalcami 7 dni w tygodniu. Potem przeprowadziliśmy się na wieś i okazało się, że i tam jest nowo otwarty fitness! Na takiej wsi!!! Super sprawa: zajęcia aerobowe, taniec, siłownia, sauna, masaże. Forma była. Ale potem - wiadomo - ciąża, dzieci, macierzyństwo. Niestety klub splajtował. Wiedziałam, że coś muszę z sobą robić, zaprzyjaźniłam się więc z Ewą Chodakowską. Zresztą pisałam już kiedyś o tym tutaj. No więc tak sobie ćwiczyłam, czasem skalpel, czasem turbo czy inne programy. Nie powiem, żebym to robiła z jakąś ogromną przyjemnością, ale potem czułam się tak dobrze, że każdego dnia po odwiezieniu dziewczyn przedszkola/ niani rozkładałam matę i wyciskałam z siebie siódme poty w myśl słów Ewy, że "samo się nie zrobi".
I słowo Wam daję, nie wiem, jak to się stało, ale pewnego dnia (a było to już ponad 2 lata temu!) obudziłam się z myślą: a może by dziś pobiegać? Tak po prostu. Nie dochodziłam do tego zupełnie, nie robiłam - jak niektórzy - wielu podejść. Zawsze biegania nie lubiłam, serio. Nie wiem - może to trauma z podstawówki, gdzie w ogóle zajęcia z tzw. wuefu, w tym bieganie, były przeze mnie szczerze znienawidzone. Nawet mój mąż zaczął biegać parę lat temu, ale nie dałam mu się namówić. Aż tu pewnego dnia bang - wygrzebuję z szafy adiki i biegnę w las. Przedziwne to było, jakiś rodzaj impulsu! I od razu złapałam bakcyla! Stwierdziłam, że to fantastyczna sprawa. Wpadłam po uszy. Kilka dni pobiegałam sobie w moich starych butach "sportowych", przystosowanych raczej do lansu na Zbawiksie, niż do sportu jakiegokolwiek i zrozumiałam, że bez porządnego buta się nie obejdę. Najpierw zrobiłam szybki research w necie, pooglądałam, a potem pojechałam profesjonalnego sklepu w Warszawie (Runnersclub - polecam), w zasadzie tylko żeby się zorientować, co i jak, a potem buty kupić w Internecie. Tam zrobili mi różne zdjęcia, pomiary i testy nóg (musiałam biegać, robić przysiady), po czym Pani przyniosła mi neonowe buty Brooks, których cena zaparła mi dech w piersiach, ale po których przymierzeniu moja stopa poczuła się jak w niebie. Pani sprytnie przynosiła następnie modele, tańsze, ale to nie było już to. Suma sumarum skończyłam z modelem Ravenna od Brooks pod pachą, w których to butach biegam z przyjemnością nadal. Nie jestem (i chyba jednak na szczęście nie będę) na etapie kupowania sobie większej ilości butów biegowych, niż jakichkolwiek innych.
Biegam do dziś, z różną intensywnością. Na początku biegałam 5 razy w tygodniu. Dystanse: 5 lub 10 km. W zimie bieżnia stacjonarna, ale po pierwszym sezonie indoorowym nabawiłam się kontuzji kolana i do tej formy już nie wrócę. W związku z tym poza okresem wiosna-jesień przerzuciłam się na inne aktywności (fitness, basen). Nie jestem hardkorowcem. Nie biegam, jak jest duży mróz albo mega upał (na szczęście rano nawet w najcieplejsze lato w lesie jest cudownie), jak pada deszcz. To ma być przede wszystkim przyjemność. Buty biegowe zabieram często na wakacje. Biegałam na niejednym wyjeździe nad polskie morze, biegałam w Holandii i Chorwacji.
W tym roku już z założenia nie biegam codziennie - dołożyłam do mojego treningu pływanie i różne aktywności w klubie fitness (trampoliny, pilates, od września zamierzam rozpocząć trening siłowy), a także jazdę konną! Konie to moje marzenie od lat, dwa lata temu zaczęłam przygodę z tym sportem, ze słabą częstotliwością niestety, więc i efekty były marne. Za to w tym roku uczymy się już rodzinnie, Michał wpadł w to po uszy, więc i mnie motywuje. Wszyscy chodzimy na lekcje, Milena konie uwielbia, Nina trochę mniej, ale też daje radę. Marzą mi się rodzinne wypady na koniach!
Wracając do biegania: jestem oczywiście zdecydowanie amatorem, biegam dla przyjemności oraz zachowania dobrej formy, ale mam w sobie sporo ambicji (która nie pozwala mi biegać w tempie ślimaczym i nie raz wychodząc niby na relaksacyjną piątkę co i raz podkręcałam tempo) i pierwiastek współzawodnictwa. Od początku tej przygody startuję w biegach (ulicznych oraz w cyklu Biegam Bo Lubię Lasy) i mam w swojej kolekcji 11 medali (niestety nie za podium, ale za ukończenie biegu, hehe). Mam w nogach 1015 km, głównie po lesie. Moją ambicją jest pobiegnięcie w półmaratonie, maraton jest raczej poza moim zasięgiem, ale kto wie.
Najprzyjemniej wspominam udział w Biegnij Warszawo Nocą 2016. Przede wszystkim to był chyba pierwszy mój start w tak dużym biegu. Do tego wydarzenie miało niesamowitą atmosferę! Pora po zmierzchu, pogoda doskonała (ciepły wieczór), trasa prowadząca m.in. Alejami Ujazdowskimi i przez Powiśle, zespoły bębniarskie, pochodnie, bieg po dwóch mostach z widokiem na panoramę Warszawy. Było super! 2 września startuję w Piątce Praskiej, która w tym roku, po zeszłorocznym mega-upale, organizowana jest właśnie wieczorem, więc mam nadzieję na podobne emocje.
Zaś mój najbardziej frustrujący start to Bieg Ursynowa w czerwcu w tym roku. Było to bieg na 40-lecie Ursynowa - mojej rodzimej dzielnicy, ja w tym roku obchodzę te same urodziny, tak więc był to bieg ze wszech miar wyjątkowy. Chciałam więc pobiec dobrze. Niestety porażką było to, że nie sprawdziłam, jaka dokładnie jest moja życiówka, a - jak się później okazało - w głowie miałam zły czas. Biegło mi się słabo: upał, za duże śniadanie, które serio poważnie mi przeszkadzało. Nie cisnęłam więc pod koniec jakoś mocno, wiedząc, że i tak własnego rekordu nie pobiję. Jakaż była moja wściekłość, kiedy po otrzymaniu oficjalnych wyników i w końcu sprawdzeniu życiówki okazało się, że gdybym przebiegła trasę o 5 sekund (tak!!!) krócej, miałabym nowy rekord! Masakra, nigdy tego biegu nie zapomnę!
Zapraszam na mój Instagram. Pod hasztagiem #nudyniemaruns znajdują się fotki z treningów, startów i inne powiązane :-)
Jestem ciekawa Waszych doświadczeń biegowych? Biegacie? Chodzicie? Truchtacie?
I słowo Wam daję, nie wiem, jak to się stało, ale pewnego dnia (a było to już ponad 2 lata temu!) obudziłam się z myślą: a może by dziś pobiegać? Tak po prostu. Nie dochodziłam do tego zupełnie, nie robiłam - jak niektórzy - wielu podejść. Zawsze biegania nie lubiłam, serio. Nie wiem - może to trauma z podstawówki, gdzie w ogóle zajęcia z tzw. wuefu, w tym bieganie, były przeze mnie szczerze znienawidzone. Nawet mój mąż zaczął biegać parę lat temu, ale nie dałam mu się namówić. Aż tu pewnego dnia bang - wygrzebuję z szafy adiki i biegnę w las. Przedziwne to było, jakiś rodzaj impulsu! I od razu złapałam bakcyla! Stwierdziłam, że to fantastyczna sprawa. Wpadłam po uszy. Kilka dni pobiegałam sobie w moich starych butach "sportowych", przystosowanych raczej do lansu na Zbawiksie, niż do sportu jakiegokolwiek i zrozumiałam, że bez porządnego buta się nie obejdę. Najpierw zrobiłam szybki research w necie, pooglądałam, a potem pojechałam profesjonalnego sklepu w Warszawie (Runnersclub - polecam), w zasadzie tylko żeby się zorientować, co i jak, a potem buty kupić w Internecie. Tam zrobili mi różne zdjęcia, pomiary i testy nóg (musiałam biegać, robić przysiady), po czym Pani przyniosła mi neonowe buty Brooks, których cena zaparła mi dech w piersiach, ale po których przymierzeniu moja stopa poczuła się jak w niebie. Pani sprytnie przynosiła następnie modele, tańsze, ale to nie było już to. Suma sumarum skończyłam z modelem Ravenna od Brooks pod pachą, w których to butach biegam z przyjemnością nadal. Nie jestem (i chyba jednak na szczęście nie będę) na etapie kupowania sobie większej ilości butów biegowych, niż jakichkolwiek innych.
Biegam do dziś, z różną intensywnością. Na początku biegałam 5 razy w tygodniu. Dystanse: 5 lub 10 km. W zimie bieżnia stacjonarna, ale po pierwszym sezonie indoorowym nabawiłam się kontuzji kolana i do tej formy już nie wrócę. W związku z tym poza okresem wiosna-jesień przerzuciłam się na inne aktywności (fitness, basen). Nie jestem hardkorowcem. Nie biegam, jak jest duży mróz albo mega upał (na szczęście rano nawet w najcieplejsze lato w lesie jest cudownie), jak pada deszcz. To ma być przede wszystkim przyjemność. Buty biegowe zabieram często na wakacje. Biegałam na niejednym wyjeździe nad polskie morze, biegałam w Holandii i Chorwacji.
W tym roku już z założenia nie biegam codziennie - dołożyłam do mojego treningu pływanie i różne aktywności w klubie fitness (trampoliny, pilates, od września zamierzam rozpocząć trening siłowy), a także jazdę konną! Konie to moje marzenie od lat, dwa lata temu zaczęłam przygodę z tym sportem, ze słabą częstotliwością niestety, więc i efekty były marne. Za to w tym roku uczymy się już rodzinnie, Michał wpadł w to po uszy, więc i mnie motywuje. Wszyscy chodzimy na lekcje, Milena konie uwielbia, Nina trochę mniej, ale też daje radę. Marzą mi się rodzinne wypady na koniach!
Wracając do biegania: jestem oczywiście zdecydowanie amatorem, biegam dla przyjemności oraz zachowania dobrej formy, ale mam w sobie sporo ambicji (która nie pozwala mi biegać w tempie ślimaczym i nie raz wychodząc niby na relaksacyjną piątkę co i raz podkręcałam tempo) i pierwiastek współzawodnictwa. Od początku tej przygody startuję w biegach (ulicznych oraz w cyklu Biegam Bo Lubię Lasy) i mam w swojej kolekcji 11 medali (niestety nie za podium, ale za ukończenie biegu, hehe). Mam w nogach 1015 km, głównie po lesie. Moją ambicją jest pobiegnięcie w półmaratonie, maraton jest raczej poza moim zasięgiem, ale kto wie.
Najprzyjemniej wspominam udział w Biegnij Warszawo Nocą 2016. Przede wszystkim to był chyba pierwszy mój start w tak dużym biegu. Do tego wydarzenie miało niesamowitą atmosferę! Pora po zmierzchu, pogoda doskonała (ciepły wieczór), trasa prowadząca m.in. Alejami Ujazdowskimi i przez Powiśle, zespoły bębniarskie, pochodnie, bieg po dwóch mostach z widokiem na panoramę Warszawy. Było super! 2 września startuję w Piątce Praskiej, która w tym roku, po zeszłorocznym mega-upale, organizowana jest właśnie wieczorem, więc mam nadzieję na podobne emocje.
Zaś mój najbardziej frustrujący start to Bieg Ursynowa w czerwcu w tym roku. Było to bieg na 40-lecie Ursynowa - mojej rodzimej dzielnicy, ja w tym roku obchodzę te same urodziny, tak więc był to bieg ze wszech miar wyjątkowy. Chciałam więc pobiec dobrze. Niestety porażką było to, że nie sprawdziłam, jaka dokładnie jest moja życiówka, a - jak się później okazało - w głowie miałam zły czas. Biegło mi się słabo: upał, za duże śniadanie, które serio poważnie mi przeszkadzało. Nie cisnęłam więc pod koniec jakoś mocno, wiedząc, że i tak własnego rekordu nie pobiję. Jakaż była moja wściekłość, kiedy po otrzymaniu oficjalnych wyników i w końcu sprawdzeniu życiówki okazało się, że gdybym przebiegła trasę o 5 sekund (tak!!!) krócej, miałabym nowy rekord! Masakra, nigdy tego biegu nie zapomnę!
Zapraszam na mój Instagram. Pod hasztagiem #nudyniemaruns znajdują się fotki z treningów, startów i inne powiązane :-)
Jestem ciekawa Waszych doświadczeń biegowych? Biegacie? Chodzicie? Truchtacie?
0 komentarze