Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Home
  • PLAKATY
    • o plakatach
    • sklep
  • podróże
  • ZDROWIE
    • sport
    • dieta
    • cukrzyca
  • inspiracje
instagram bloglovin facebook pinterest dawanda Society

Nudy nie ma

Nie wiem, dlaczego tak jest, ale za wishlisty zabieram się zawsze jesienią! Czy to chłodny powiew zza okna, czy przeczucie nadchodzącej nostalgii i tęsknoty za latem, które było tak łaskawe w tyle dobroci, rozpieszczało słońcem, słodkimi owocami, podróżami i innymi cudownymi doświadczeniami. Ale od kilku dni przyłapuję się na tym, że jakoś bym sobie tę nadchodzącą porę roku, do której nie pałam zbyt wielką miłością (o kolejnej nie wspominając) osłodziła.





Tak więc z zainteresowaniem zaczynam przeglądać najnowsze kolekcje ulubionych firm ciuchowych (nie potrafię odmówić tym dużym grubym swetrzyskom i szalom), stwierdzam, że akurat kończą mi się ulubione perfumy (a w ogóle to żadne z tych, które mam nie pasują do aktualnego nastroju), rozglądam się po mojej od trzech lat nie wykończonej pracowni i zastanawiam się, jak by to wnętrze w końcu urządzić tak, aby było idealne.

Póki jednak zmienię czas na zimowy, wskoczę w grube swetry i rozłożę się przed kominkiem na skórze niedźwiedzia (no dobra, z tym niedźwiedziem to żartuję), mam jeszcze nadzieję wypić w niejeden weekend nieśpieszną poranną kawę na tarasie. Od dawna mi się już to nie udaje, gdyż nie tylko poranki, ale całe dnie są - łagodnie rzecz ujmując - rześkie, ale cały czas liczę na polską złotą jesień, która pozwoli nam znowu spędzać dużo czasu w ogrodzie. Tak więc na tę poranną wymarzoną kawę pragnę mieć stosowny poranny outfit. Wiszą u mnie w łazience dwa bardzo miłe, grube i nawet ładne szlafroki, ale ja jakoś widzę się aktualnie bardziej zwiewnie i na elegancko, a konkretnie to w szlafroku od Yellow Meadow. Tylko zobaczcie, jaka bajka!


Zdjęcia: Yellow Meadow

DOKŁADNIE o coś takiego mi chodzi!

Do tej kawy przyda się dobra lektura. Jako kawomaniak oszalałam, gdy zobaczyłam u paru osób na insta niedostępną jeszcze (!) książkę Kawa. Instrukcja obsługi najpopularniejszego napoju na świecie. Ja też ją chcę!!!



Jak już przy książkach jesteśmy (a te kupuję nałogowo, tylko z czasem na czytanie potem gorzej), to wzdycham i wpiszę jak nic na listę do Św. Mikołaja książkę 100 Great Danes. Jest piękna! Mikołaju, ładnie poproszę!!!





Zdjęcia pochodzą z portalu fashionaddict.dk oraz 100greatdanes.com
Wspominałam o perfumach, prawda? Nie wąchałam, ale jestem PEWNA, że pachną obłędnie najnowsze pachnidła od Jo Malone! Na początku września odbyła się premiera dwóch zapachów: English Oak&Hazelnut oraz English Oak&Redcurrant. Bazą obu jest absolut z prażonego drewna dębowego (how cool is that?!?). Baaardzo podoba mi się ponadto promowana przez Jo Malone filozofia Fragrance Combining, według której zapachy można nosić osobno lub łączyć ze sobą. Nawiasem mówiąc, na taką koncepcję wpadłam wraz z koleżanką lata temu i do dziś nie raz zdarza mi się psiknięcie się więcej, niż jednym zapachem.

Zdjęcie pochodzi z bloga niechmowiazdjecia.com
Bez kolejnych perfum może i się obędę (choć niechętnie), ale kalendarz muszę mieć. Ten na ścianę zrobię sama (no właśnie, już czas zabrać się za pracę!), ale ten na biurko do zapisywania kupuję od lat w Taschen lub teNeues. Na ten rok wybieram ten:


Jaram się niesamowicie, bo w październiku wybieram się z koleżanką do Berlina! To moje ukochane miasto, absolutny numer jeden w Europie! Celem wyjazdu jest wystawa Mario Testino w Helmut Newton Foundation. Mam nadzieję, że mają tam sklepik i kupię jakiś plakat. Taki poniżej na przykład to moje marzenie. Dawna wystawa w Paryżu, a zdjęcie kultowe.

Zdjęcie: Pinterest
Już to przy jakiejś okazji tu pisałam, ale mam ogromną słabość do zegarków. Mam trzy i to jest absolutnie wystarczająca ilość, ale właśnie ostatnio wpadło mi w oko to cudo:


Miłość od pierwszego wejrzenia!

No dobrze, to chyba koniec na dziś. Muszę tylko jeszcze wybrać jakiś ciepły sweter. Szukam inspiracji, chcę coś dużego, puchatego i nie koniecznie w kolorach, które wybierałam do tej pory, czyli szary i beżowy. Może coś poradzicie?

A jakie są Wasze jesienne must-haves?



Linki:

1. Szlafrok
2. Książka o kawie
3. Książka 100 great Danes
4. Perfumy Jo Malone
5. Kalendarz teNeues Country House 2018
6. Wystawa w Helmut Newton Foundation
7. Zegarek Junghans


Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy

Polkę czytam i oglądam z lubością od wielu lat. Cenię jej wrażliwość, dowcip i styl pisania. Lubię jasne wnętrza jej gdańskiego mieszkania, choć w dekorowaniu jestem zdecydowanie bardziej powściągliwa. Lubię jej przepisy - to dla mnie kulinarne pewniaki, choć pankejków i ciasteczek nie praktykuję wcale, zaś inne słodkości mocno okazjonalnie. Gdy mniej więcej w połowie sierpnia, nie puściwszy wcześniej pary z ust, wypaliła, że napisała książkę, pomyślałam: wow. 


Bardzo mi się spodobało to, że Agnieszka nie chwaliła się tym wcześniej. Brawo, niespodzianka się udała :-) Jako czytelniczka Polki wiedziałam, że książkę będę mieć. Tym bardziej, że zapowiadały ją ładne zdjęcia na blogu. Zamówienie zrobiłam w czasie przedsprzedaży na empik.com, zaś dzień po premierze, czyli 31.08 miałam "Sumę drobnych radości" już w ręku. Książkę można zamówić również w sklepie Polki. Jest wówczas z wysyłana z dedykacją, pięknie zapakowana, wraz z upominkiem.

Recenzja "Suma drobnych radości" by Mrs Polka Dot


Pierwsze wrażenia? Książka jest w twardej okładce (osobiście preferuję miękkie, ale chyba jestem w mniejszości), ma idealny format - nie za duża, nie za mała, ładny gruby matowy papier, naprawdę fajny projekt graficzny i jest ogólnie starannie wydana. Ilustrują ją zdjęcia znane z bloga Mrs Polka Dot (na moje oko jeśli nie wszystkie, to większość pochodzi z bloga) oraz fotografie Dominiki z Niech mówią zdjęcia. Mi akurat nie pasuje efekt filtra nałożonego na zdjęcia. Wolę je takimi, jakie widać na blogu czy Instagramie Agnieszki.

O czym jest książka i jak się ją czyta? Ja odebrałam ją jako spójną rozprawę socjologiczną na tematy około szczęściowe. Czyta się bardzo miło, książka zdecydowanie wciąga. Pewnie można ją wchłonąć w dłuższe popołudnie leżąc pod kocykiem, z kubkiem czekolady w ręku, ale taką ilością czasu na raz to ja niestety nie dysponuję ;-) Aga prowadzi nas przez rozważania o hygge, pisze o hygge po polsku, o hygge w aspekcie marketingowym, o filozofii lagom. Pisze o bliskości, dzieciństwie i macierzyństwie, intuicji w wychowywaniu dzieci. Podobają mi się refleksje Agnieszki na temat związku. Strona 111 i 112 - podpisuję się obiema rękami! Dokładnie tak to rozumiem!

Recenzja "Suma drobnych radości" by Mrs Polka Dot

W ogóle ja się generalnie z Agnieszką w wielu rzeczach zgadzam. Ona doskonale ubiera w słowa moje często niewyartykułowane przemyślenia. Dzielę z nią podejście do wychowywania dzieci (raczej w duchu "unplugged"), zdrowy egoizm (ja również nie wstydzę się tego, że po odstawieniu potomstwa do przedszkola i szkoły oraz wyprawienia męża do pracy odczuwam ulgę i delektuję się - choćby krótko - ciszą we własnym tylko towarzystwie).

Recenzja "Suma drobnych radości" by Mrs Polka Dot

Agnieszka pisze o skupieniu, uważności, radarze na dobre rzeczy. To niezmiernie ważne według mnie. Niejednokrotnie przyłapuję się na niezauważaniu pozytywów różnych sytuacji i zjawisk, a skupianiu raczej na negatywnych aspektach. Przyznaję, że ten nawyk nie raz psuje mi czerpanie przyjemności z życia. "Żadna sytuacja nie jest jednoznaczna. Każda chwila będzie taka, jak ją zdefiniujemy" - pisze Agnieszka i ma tu dużo racji. Bądźmy więc uważni na te wszystkie drobne szczegóły: możliwość podziwiania widoku wschodzącego słońca, kiedy przedwcześnie obudził nas bobas, biedronka chodząca po czyimś ramieniu, rosa na porannej trawie, pierwsze wiosenne śniadanie zjedzone na tarasie, smak gorącej zupy jedzonej przy ognisku, mruczenie kota wtulonego w Twój bok, czysta radość mojej Niny na widok brokatowych naklejek. Taki plakat mam w ofercie: "Life whispers. Listen closely." Dokładnie o to mi chodziło, gdy go tworzyłam.

Recenzja "Suma drobnych radości" by Mrs Polka Dot

Dalej Aga przeprowadza nas przez rozważania dotyczące domu i tworzenia klimatycznych wnętrz. Patrząc na jej bloga czy Instagram, widzimy już drugie lokum, które wyszło spod dekoratorskiej ręki Polki. Agnieszka lubuje się w jasnych skandynawskich interiorach, dużej ilości bieli, prostocie i pastelowych dodatkach. "Skandynawski dom jest urządzony z umiarem (lagom) i służy relaksowi w gronie najbliższych (hygge)." O proszę - jakie idealne podsumowanie!

Bardzo podoba mi się również wędrówka Agnieszki przez pory roku. Rytm przyrody, który wszystko porządkuje. Mimo, że jestem zadeklarowaną ciepłomaniaczką, zimy nie cierpię, zaś wiosenne i jesienne pluchy mocno psują mi nastrój przez dużą część roku, to cieszę się, że mam teraz wypunktowane na piśmie (i będą to sobie czytać do znudzenia od listopada do kwietnia) te setki małych radości, które do cholery trzeba zauważać, żeby nie zwariować ;-)

Recenzja "Suma drobnych radości" by Mrs Polka Dot

I ostatnia, jakże przyjemna część książki: jedzenie. Blog Polki obfituje w przepisy kulinarne. Nie dotykam się do słodkości, ale bardzo lubię jej recepturę na sałatkę z komosy ryżowej, chleb z kaszy gryczanej, curry z soczewicą czy też sałatkę z grillowanymi brzoskwiniami i haollumi, która pojawiła się na blogu wczoraj i zapowiada się obłędnie, ale jeszcze jej nie przetestowałam.

Jako żywieniowiec z wykształcenia po pierwsze oraz matka chorej na cukrzycę typu 1 młodej osoby w wieku wczesnoszkolnym cieszę się, że Agnieszka poruszyła w tej części książki (chociaż pobieżnie) temat jakości jedzenia. Ja niestety też łapię się za głowę, jak widzę w sklepie, co ludzie kupują. Mało tego, dreszcze mnie przechodzą niejednokrotnie, jak widzę, co rodzice koleżanek z przedszkola mojej córki, czy nawet moi bliżsi znajomi serwują swoim dzieciom. Ale to temat na osobny wpis, który pojawi się niebawem w sekcji bloga ZDROWIE.

Podsumowując: "Suma drobnych radości" to nie tylko ładna książka dobrze wyglądająca na Instagramie. To przyjemna, ale wartościowa pozycja, do której planuję wracać, nie tylko pod pretekstem przepisu na szakszukę. A jeśli jesteście z Gdańska, to JUTRO (14.09) Agnieszka ma spotkanie autorskie w Empiku w Galerii Bałtyckiej! Podziwiam baaardzo mocno jej odwagę w tym temacie, bo napisać książkę to jedno, ale potem spotkać się z ludźmi oko w oko w realu to drugie. Aga, trzymam jutro mocno kciuki! You rock! <3
Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy

W tym wpisie nie będzie nic o nieprzyjemnych wydarzeniach, o których troszkę, ale nie za dużo, wspominałam w poprzedniej "tajlandzkiej" notce. Ograniczę się do relacji i porad praktycznych dla rozważających wyjazd do Tajlandii z dziećmi. W zasadzie nie tylko z dziećmi. Dziś część I - PODRÓŻ

Tajlandia z dziećmi


Tytułem wstępu: od początków rodzicielstwa sporo podróżowaliśmy z dziewczynami. Pomijam wypady rowerowe i wszelkie weekendowe w Polsce (w tym pod namiot). Do roweru kupiliśmy dwumiejscową przyczepkę Croozer Kids i pierwsze wycieczki uskutecznialiśmy już z 3-miesięczną Mileną. Sporo jeździliśmy z dziećmi do Egiptu. Jako zapaleni nurkowie w Dahab czuliśmy się jak w domu i najpierw tylko z Mileną, a później również i z Niną byliśmy tam nie raz. Z 6-miesięczną Mileną pojechaliśmy samochodem do Chorwacji. W sumie byliśmy tam już ze 4 czy 5 razy. Była Turcja, Tunezja i sporo wyjazdów europejskich - Niemcy, Holandia, Francja, Belgia, Hiszpania, Portugalia, Włochy. Nie uważam nas ani za hardkorowców śpiących w zupełnie spartańskich warunkach, ale nie jesteśmy również rodziną podróżującą tylko do 4- czy 5-gwiazdkowców. O nie. Wręcz przeciwnie - lubimy miejsca kameralne, unikamy kurortów, priorytet to mieszkanie jak najbliżej plaży, z pięknym widokiem etc.

Nigdy jednak (do zeszłego roku) nie zapuściliśmy się z dziewczynami dalej - do Afryki (tam byliśmy tylko bez dzieci), do Azji. Znajomi od dawna namawiali nas na Tajlandię. Kusiło, ale zawsze obawiałam się tak długiej podróży. Ale że pokusa była silniejsza, niż obawy, zdecydowaliśmy się. Mieliśmy jechać z dzieciatymi przyjaciółmi, którzy już tam byli. 

O samej Tajlandii nie będę się za bardzo wymądrzać, bo byłam tam raz i ekspertem nie jestem. Jest kilka fajnych blogów, z których można dowiedzieć się sporo ciekawych rzeczy. Chociażby mandalay.pl czy www.etajlandia.pl Ja sama, jak nigdy, nie dotknęłam się do przewodnika, niewiele czytałam. Jedynie tyle, aby być w stanie brać udział w wyborze naszej destynacji. 

Podróż zaplanowaliśmy na luty. Do rezerwacji lotów zabieraliśmy się już od wczesnej jesieni, jednak udało się to dopiero pod koniec października. Za późno. Myślę, że można było bilety lotnicze kupić sporo taniej. My za 4-osobową rodzinę (dzieci już powyżej 2 roku życia) zapłaciliśmy 10 tysięcy PLN z groszami. Najpierw lecieliśmy do Bangkoku Finn Air, z przesiadką w Helsinkach. Można było taniej, jasne. Przede wszystkim już termin 2 czy 3 tygodnie wcześniej był tańszy, ale woleliśmy nie ryzykować i nie trafić na deszcze. Po drugie kwestia połączenia. Liniami ukraińskimi było taniej. Z przesiadką i czasem oczekiwania 18h też było taniej. Ale my nie chcieliśmy koczować na lotnisku z czwórką dzieci pół dnia. Dlatego wybraliśmy komfortowe połączenie z dość krótką przerwą między lotami. Teraz już wiemy, że trochę mało tego czasu było i przy jakimkolwiek opóźnieniu robi się gorąco. Co i nas spotkało, ale o tym za chwilę. Połączenie generalnie jest OK, najpierw do Helsinek leci się 1:40, potem do Bangkoku koło 11 godzin, przy czym jest to lot nocny, więc da się to serio znieść. Do tego samoloty komfortowe, w tym drugim locie ekrany w każdym siedzeniu, dużo filmów i bajek do wyboru (dzieci z głowy), jakieś gadżety dla nieletnich (dzieci z głowy).

OK, lot do Bangkoku zabukowany. Nota bene od tego i to jak najszybciej (najlepiej końcówka lata) radzę rozpocząć całe zamieszanie. Jednak jest to największy jednostkowy koszt i o ile możecie sobie pozwolić na w miarę elastyczne planowanie wylotu i powrotu, to wyszukajcie optymalne również cenowo połączenie i dopiero potem zabierzcie się za resztę, czyli dalsze transfery oraz planowanie noclegów. A dlaczego piszę, aby do bookowania biletów do BKK zabrać się szybko? Jak pisałam, my w zeszłym roku kupowaliśmy bilety pod koniec października (za 10 tysięcy). W zimie 2018 też planujemy odwiedzić Tajlandię, więc ceny sprawdzamy od jakichś dwóch miesięcy. Można kupić obecnie bilety po 7200 PLN za 4-osobową za rodzinę.

No dobrze, wracając do naszej zeszłorocznej podróży: dokąd w ogóle się wybieramy? Na pewno nie na Phuket, chcieliśmy uniknąć tłumów i komerchy. Chociaż - tu znowu mała dygresja - Tajlandia od lat jest mega popularna i coraz mniej jest takich serio dziewiczych miejsc. Wszyscy znajomi, którzy jeździli tam przysłowiowe wieki temu mówią, że teraz wszędzie tam masa ludzi, że kiedyś to było super, a teraz be. OK, ale gdzieś na te wakacje trzeba jechać. W Dębkach w latach 70-tych też ponoć było lepiej, ale jednak ciągle tam jeżdżę ;-)

Tak więc patrząc przede wszystkim pod kątem pogody, a następnie resortów (tak to się tam nazywa, niekoniecznie musi to być jakiś wypaśny kompleks "resort&SPA"), które nam się podobały, wytypowaliśmy Ko Pangan (Koh Pangan/ KOh Pha Ngan).Średniej wielkości wyspa, popularna raczej wśród budżetowych turystów. Plantacje kokosowe, palmy, niedrogie bungalowy przy samej plaży - brzmiało to jak dokładnie to, czego szukaliśmy. Wybraliśmy więc dwa resorty. Tydzień tu, tydzień tu. Na początku chciałam koniecznie drugi tydzień spędzić na innej wyspie. W końcu trochę dziwne tłuc się na drugi koniec świata, żeby potem siedzieć dwa tygodnie niemalże w tym samym miejscu. Ale wspólnie stwierdziliśmy - i słusznie, że przemieszczanie się między wyspami będzie czasochłonne, a i tak podczas tej wyprawy logistyka miała nam zając sporo czasu. Nie planowaliśmy też przemieszczać się w zasadzie poza tymi dwoma resortami. Poza jakimś krótkim zwiedzaniem wyspy. No cóż, kiedyś, bez dzieci, nasze podróże wyglądały inaczej. Raczej nie siedzieliśmy w jednym miejscu (chyba, że był to na przykład stacjonarny wyjazd na nurkowanie). Zawsze staraliśmy się zobaczyć maksymalnie dużo z kraju, w jakim byliśmy. Z dziećmi to inaczej wygląda, chociaż od roku trochę podróżujemy z dziewczynami po Europie i jest bardzo zadowolona, jak radzą sobie ze szwędaniem się po miastach. Myślę, że wracamy na nasze dawne tory. Ale wracając do Tajlandii - przemieszczanie się między wyspami było faktycznie czasochłonne i kłopotliwe, o czym przekonaliśmy się później w sytuacji awaryjnej.

OK, nastawiliśmy się na piękne plaże, super jedzenie i pełen relaks. Resorty miały być maksymalnie blisko plaży, mieć basen, wyglądać obłędnie, ale nie kosztować jednak worka pieniędzy. Nasz wybór padł na Lime N Soda Beachfront Resort oraz Bottle Beach 1 Resort. 

Jak dostać się na Ko Pangan? Najpierw samolot z Bangkoku (ale trzeba przemieścić się z międzynarodowego lotniska Suvarnabhumi na drugie lotnisko - Don Muang) do Surat Thani. To jest już krótki lot Air Asia (o ile pamiętam, około 1,5h), potem autobus do portu i prom na wyspę. Cały ten transfer (samolot, autobus, prom) kupuje się w pakiecie przez Air Asia. Nas kosztowało to aż ok. 2000 PLN za rodzinę. Wiem, że może to kosztować i 70 PLN za osobę! Trzeba polować, kupować z wyprzedzeniem. No dobrze, jesteśmy coraz bliżej. Schodzimy z promu, taxi i do hotelu.

Pisałam, że mieliśmy przygody podczas lotu do Bangkoku. Owszem. Wsiedliśmy do samolotu w Warszawie. Byłam w super nastroju, lot był o 13, więc bez problemu, bez wstawania w środku nocy, udało się nam wyszykować, dotrzeć bez stresu na lotnisko, zaczekować. Siedzimy w samolocie w wakacyjnych humorach i na początku nikt się nie zorientował, że w zasadzie powinniśmy już jakiś czas temu wystartować. Pytamy stewardes, co się dzieje. Okazuje się, że w Helsinkach jest mgła i lotnisko nie przyjmuje samolotów... Łagodnie mówiąc doznaliśmy szoku. Cała podróż, te wszystkie etapy tak dokładnie zaplanowane przy komputerach, bez zbyt długich przestojów... Wszystko to mogło runąć... Nikt tu nie chciał nam zagwarantować, że samolot w Helsinkach na nas poczeka... 

Nasze dziewczyny gotowe do lotu:


Wystartowaliśmy z ponad godzinnym opóźnieniem. A samolot do Bangkoku lada moment miał startować w Helsinkach... No ale poczekali! Oprócz nas było jeszcze na pokładzie parę osób, które też miały lecieć takim połączeniem. Nie musieli, ale poczekali. Ufff.... Ale biegu przez całe lotnisko z niemałymi już dzieciakami na rękach długo nie zapomnę.




Samolot zaczekał, ale niestety bagaże zostały. Tak więc wylądowaliśmy w końcu na Ko Pangan w trampkach, ciuchach raczej nie na 30 stopni (przypominam - był luty), bez kosmetyków, kostiumów etc. Masz pod nosem basen, ale nie możesz do niego wskoczyć. A słońce praży... No cóż, zostałam później (słusznie) zrugana przez bardziej doświadczonych klientów linii lotniczych, że do bagażu podręcznego należy zabrać wszystko, co potrzebne, żeby przynajmniej tę jedną dobę na wypadek zaginięcia walizek przeżyć. No to teraz będę już wiedzieć :-)))

To już samolot do Surat Thani.





I nasz prom:



Na promie :-)





 I w końcu nagroda na miejscu:




Koniec szczegółów logistycznych. Jeśli podobał Wam się ten wpis i uznajecie go za wartościowy, będzie mi miło, jak go udostępnicie.

Dajcie również znać w komentarzach, jakie aspekty podróży Was interesują? O czym mam pisać kolejne posty z Tajlandii? Co zabrać? Jak się spakować? Jak to jest z dziećmi w takiej podróży?

Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy
Nowsze wpisy
Poprzednie wpisy

O mnie

O mnie
Mam na imię Magda, znajomi mówią na mnie Megi. Jestem mamą dwóch córek (Niny oraz chorej na cukrzycę typu 1 Mileny). Uwielbiam podróżować (ale jeszcze bardziej wracać do domu), dobrze zjeść i pobiegać po lesie. Wiele lat temu uciekłam z miasta, potem z korporacji i były to chyba dwie najlepsze decyzje mojego życia. Realizuję się w projektowaniu minimalistycznych plakatów do dekoracji wnętrz. Jestem uzależniona od espresso i nie wstydzę się do tego przyznać.

Bądź na bieżąco!

  • Instagram
  • Pinterest
  • Facebook
  • Bloglovin
  • Society
  • DAWANDA

Kategorie

  • inspiracje
  • podróże
  • plakaty
  • sport
  • cukrzyca

Ostatnie na blogu

Facebook

Nudy nie ma

Archiwum

  • ►  2020 (6)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2019 (5)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2018 (3)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
  • ▼  2017 (8)
    • ►  października (2)
    • ▼  września (3)
      • Moje jesienne must-haves
      • Moja recenzja książki 'Suma drobnych radości' by M...
      • Tajlandia z dziećmi - poradnik praktyczny - część I
    • ►  sierpnia (3)
  • ►  2016 (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2015 (10)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (1)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2014 (26)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2013 (34)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (7)
    • ►  września (7)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (8)
Instagram Facebook Bloglowin Pinterest Dawanda society6
JESTEM NA @INSTAGRAM

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates