Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Home
  • PLAKATY
    • o plakatach
    • sklep
  • podróże
  • ZDROWIE
    • sport
    • dieta
    • cukrzyca
  • inspiracje
instagram bloglovin facebook pinterest dawanda Society

Nudy nie ma

Wakacje, wakacje i po wakacjach. Jak było? No faaajnie... 

Ale wakacje z dziećmi to już takie inne wakacje. Zaczyna się od wyboru miejsca:
- Proszę pani, poproszę tak, żeby były baseny, brodziki, zjeżdżalnie, plac zabaw, plaża piaszczysta, menu dla dzieci, animacje i minidisco.
- Rozumiem, czyli hotel ma być duży.
- Hmm, no jeśli tak trzeba… L

Do tej pory jeździliśmy na wyjazdy raczej kameralne. Jeśli hotel, to mały. Albo apartament etc. Teraz stwierdziliśmy, że najlepszy wybór to wypasiony hotel z udogodnieniami dla rodzin z dziećmi. Czy słusznie? Chyba nie, bo następnym razem baaardzo długo się zastanowię, zanim coś podobnego sobie zafundujemy. Ja nie mówię, że było źle. Przyczepić się nie ma za bardzo do czego. Hotel faktycznie duży, za to położony w wielkim, bardzo rozległym i przepięknie utrzymanym ogrodzie. Architektura niska i przyjemna dla oka. Baseny jak trzeba, małe, duże, ciche, głośne. Bary, kawiarnie, chill outy. Na plaży super molo z klimatycznymi lożami. Tylko te masy ludzi na posiłkach… O ile za dnia całe towarzystwo się po tym wielkim terenie rozchodziło, to przy kolacji była jatka… Ja takich tłumów nie trawię. Może zdziwaczałam przez tych parę lat na wsi, bo przecież dziecko miasta jestem, ale aktualnie na takie masy ludzi reaguję nerwowo.

No dobrze, ale poza tym wszyscy zadowoleni, opaleni, najedzeni (wiadomo, all incl. to człowiek non stop podjada, więc na wagę nadal ze strachu nie weszłam). Więc bilans (wagowy pewnie również) jest na tak. Z energią wkraczamy w nową porę roku.


Na dowód świetnej pogody i nie gorszych nastrojów wrzucam kilka fotek. Pisać to za bardzo nie ma więcej o czym. Basen, spacer, jedzenie. I tak w kółko. W życiu jeszcze nie byłam na takich wakacjach, żeby z hotelu nigdzie nie wyjść. Ale wszystkiego trzeba doświadczyć. 

Aha, wózek sprawdził się jako tako. Jak ktoś codziennie użytkuje, to raczej nie polecam - dość ciężko się prowadzi.






























Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy
W naszym przedszkolu jest konkurs na nazwy grup maluszków i starszaków. 

Mówię do męża: 
- Weź wymyśl coś fajnego, ty jesteś taki kreatywny.
- Hultaje i nicponie.
- Hmm, ale to tak trochę negatywnie nacechowane, nie? Nie przejdzie.
- Płazy i gady.
- Rany...
- To niech matka blogerka coś wymyśli!!
Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy
Jak to mówi mój mąż, życie pisze najlepsze scenariusze. Ja dodaję: i dialogi. 

W związku z tym rozpoczynam niniejszym dział "Dialogi rodzinne". Póki co tylko z mężem, ale niech tylko Mila się rozkręci w mówieniu. Czuję, że też będzie śmiesznie.


Dialog przed minutą, mąż wychodzi do pracy:
- Kochanie, podaj mi proszę tę zieloną kurtkę.
- A czy ta kurtka nie wymaga przeprania?
- Właśnie nie. To bardzo dobra kurtka – nie wymaga przeprania.
Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy

Tadam, jedziemy na wakacje! 


Udało się wybrać ofertę… Przysięgam, że miła pani z biura przedstawiła nam ich ze sto. Ale cóż… Jeśli wydaje się Wam, że jesteście wybredni, to nie znacie mojego męża. Bardzo wymagająca jednostka. A do tego zodiakalna Waga, więc ogólnie problem z decyzją jest. Pani najpierw pisała do nas „Witam Państwa bardzo serdecznie”, potem już tylko „Witam”. Mogę sobie wyobrazić zaś, co o nas myślała. Dobrze, że w końcu korespondencja ograniczyła się tylko do maili, bo rozmawiać z nią bym się już chyba bała. Niby powtarzam sobie, że to jej praca i nie każdy klient łyka piewszą przedstawioną ofertę, ale zdaję sobie sprawę, że mogła być już nami zmęczona i pewnie myślała, że i tak nigdzie nie pojedziemy.

Po wczorajszej wieczornej debacie wybraliśmy jednak trzy akceptowalne opcje. Ufff…. Zadowolona i dumna z naszej elastyczności wysmażyłam Pani nocnego maila z tą radnosną nowiną. Pani zaś o poranku odpisała – mogę się założyć, że nie bez satysfakcji – że w zasadzie to miejsc już tam nie ma, albo są, ale w innym terminie, albo są, ale 30% droższe. Aaaaaaaa!!!!!! W każdym razie wrzuciła jeszcze parę nowych ofert i cud się zdarzył!!!! Mężowi coś się spodobało nawet bez więszego gadania!!!! Mówię: bierz, nie chce nawet tego oglądać, jedziemy! I kamień spadł mi z serca, bo te wybory są faktycznie straszne. W ogóle to miejsca, w które jeździmy, od kiedy mamy dzieci, często są jakimś kompromisem na rzecz tychże i będąc bezdzietną rozrywkową parką pewnie byśmy wybrali co innego, ale jak się powiedziało „A”, to… Wiadomo.

Tadam, kolejna niespodzianka! Wszystko rozchodzi się, jak świeże bułeczki. Rano było, w południe nie ma! „Mogą Państwo jechać tydzień wcześniej. Pasuje?” Yyyy, no dobra, pasuje. No to next week lecimy! Matko, ile ja się znowu nadenerwuję. Zawsze tak mam przed podróżą. Dopóki się nie zaloguję na leżaku na miejscu, ciśnienie mam podniesione, a mięśnie permanentnie napięte. Wizje, że czegoś zapomnę, że coś się zepsuje, walizka rozwali, dzieci nie będą współpracować itd. Fatalna sprawa.

No dobra, to czas się zacząć pakować. OK., może jeszcze nie pakować, ale chociaż lista. I nie w iphonie raczej ;)
Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy

Czy ja już mówiłam, że mam kota? A w zasadzie dwa koty. Kota i kotkę.


Kot nr 1: Baltazar.



Tej wiosny skończył 7 lat, przez pierwszą połowę swojego życia był kotem mieszkaniowym. Mieszkał z nami w Warszawie, w kamienicy na Mokotowie. Baltazar zachowuje się, jak arystokrata, choć pochodzenie ma raczej plebejskie. 

Oto Baltazar parę dni po urodzeniu. To ten cwaniak z niebieskimi oczami. Był pierwszy w miocie i do dziś mu zostało, że taki do przodu zawsze.



Początki były trudne. Pierwszą noc wspominam fatalnie. Pomyślałam sobie wtedy: chyba podobnie jest, jak się ma dziecko. Noc nieprzespana, bo mały kociak też spał niewiele, a jak już usypiał, to się zaraz budził, miauczał przeraźliwie – pewnie tęsknił do mamy. Łaził nam po głowach, spadał z łóżka, jak spadł, to miauczał, żeby go wziąć z powrotem. Oj, działo się. Jak sobie teraz przeglądam filmiki z nim, to stwierdzam, że taki mały kotek na początku wymaga znacznie więcej zachodu, niż małe dziecko. Serio. 


Baltazar na Mokotowie nie miał żadnego terytorium łowieckiego, czasem tylko zapuszczał się na spacery po klatce schodowej, ale różnie się to kończyło, więc nie wypuszczaliśmy go często. Miał za to mikro wybieg na parapecie.


Wiódł więc sobie spokojne, nudne życie w mieście, nie wiedząc, co to prawdziwe emocje, choć oczywiście wydawało mu się, że wie.



Po przeprowadzce na wieś po dłuższym czasie dopiero się odnalazł, nie tak szybko był kozakiem wsiowym. Ze dwa lata temu udało mi się uwiecznić naszego dzielnego kota z pierwszą samodzielnie upolowaną myszą!!!


Niestety Baltazar do dziś nie może zrozumieć, że myszy po upolowaniu się zjada. Albo przynajmniej uśmierca. Tymczasem on je przynosi do domu i... puszcza wolno. Kończy się na tym, że to ja latam za nimi po całym domu i łapię. Czy o to chodzi w posiadaniu kota na wsi - ja się pytam?!?

I tym sposobem doszliśmy do super łownego kota, czyli...

Kot nr 2: Cyganka



Cyganka jest stąd. Czyli ze wsi. Była tu przed nami. My się wprowadziliśmy i ona nas wybrała. To znaczy nasz dom wybrała. Spodobał się jej, pomyślała "O, tu mogłabym mieszkać". Przeprowadzaliśmy się pod koniec marca. Było już ciepło i ładnie, ale akurat tego wieczora sypnął śnieg. Totalna śnieżyca, ledwie na tę naszą wieś z Warszawy dwoma wyładowanymi ostatnimi rzeczami samochodami dojechaliśmy. Wiadomo, jak to jest w nowym miejscu - trochę nieswojo, nie można uwierzyć, że się w końcu udało. Robi się kolację, otwiera się wino. I tak siedzieliśmy sobie przy stole w kuchni szczęśliwi, okna zaśnieżone. I zawału mało co nie dostałam, bo widzę, że mnie oczy obserwują. Na parapecie w tym śniegu siedzi biały kot.... To była ona. Pojawiała się codziennie, pięknie miauczała, łasiła się. No przesłodka była. Ja nie planowałam powiększenia kociej populacji, ale mąż się dał bardzo szybko złamać. Karmił ją i przypuszczam, że wpuszczał na salony pod moją nieobecność. Bardzo szybko poczuła się, jak u siebie, zaczęła wylegiwać się na kanapie etc. Stąd to imię. Jak Cyganka tu wlazła i się zadomowiła. 

Dość szybko okazało się, skąd ten pośpiech. Otóż Cyganka była przy nadziei. Dzieci powiła - słowo daję - u nas na kanapie. Nie będę teraz wchodzić w szczegóły - dłuższa opowieść. Urodziły się cztery słodkie kocięta.







Wspólnie z Cyganką je odchowałyśmy, a ja znalazłam im domy. 

Teraz mamy znowu dwa koty i chociaż raz na wycieczce rowerowej ślicznego rudaska spotkaliśmy i mąż już go chciał pakować i zabierać do domu, ja jestem twarda. Dwoje dzieci i dwa koty wystarczą. I tak jest śmiesznie.

Kot poza łowieniem myszy (uwaga: nie każdy) może się też przydać do: pilnowania dzieci, zabawiania dzieci....




... oraz bezsprzecznie do ozdoby wnętrz lub ogrodów:





Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy
Ta angina miała jedną dobrą stronę: nie miałam siły na nic poza leżeniem i czytaniem. Tak więc nici z prasowania, pielenia, gotowania, shoppingu tudzież mycia okien. Za to zaległości gazetowe nadrobione i nawet dwie książki zaczęłam.

Aha, schudłam poza tym ok. 1 kg, a jak gdzieś kiedyś przeczytałam, większość kobiet chce zawsze schudnąć 2 kg i w moim przypadku to prawda, więc jestem już bliżej upragnionej wagi!

Niemniej jednak radość kipi we mnie, bo od wczoraj nie mam już gorączki i upiornego bólu gardła! Czuję się jak nowa osoba normalnie! I z tej radości też nic nie robię, tylko czytam i wygrzewam się w słońcu. A słońce działa przecież antybakteryjnie, więc możemy uznać, że wspomagam terapię antybiotykową, prawda?

Ale czas zabrać się jednak za jakieś czynności. Muszę znaleźć na allegro jakąś tanią spacerówkę parasolkę. W naszym przypadku jest to pojazd używany bardzo okazjonalnie (na wizyty w mieście, a te są kilka razy w roku), więc nie musi być wypas. Ma być lekka, tania i rozkładać się do pozycji leżącej. Więcej wymagań nie mam. 


Ależ boska pogoda!!! Jakie plany na sobotę i niedzielę? My wsiadamy na rowery i chyba zaliczymy w końcu Otwarte Ogrody w Konstancinie. Miłego weekendu!
Share
Tweet
Pin
Share
Brak komentarzy

Nie jest dobrze. Siedzę przy komputerze ubrana następująco: bluzka, bluza, sweter, kamizelka puchowa. Piję herbatę z cytryną i sokiem malinowym. Jest mi zimno.


Od kiedy zaczęłam uczęszczać z córką na adaptację wakacyjną w przedszkolu, jestem z małymi przerwami chora. Albo dziewczyny są chore. Albo mąż. I niania. Masakra. Co robić? Czy jest jakiś cudowny środek na niechorowanie? Tabletka? Krople? Może zastrzyk? Zasuszona łapa zdechłej żaby? Ogon tłustego szczura? Biorę wszystko, byle by działało!

Ale nie o tym miało być, noo! Miało być, że lato niby się kończy, ale że jest fajnie, że z weekendu dało się wycisnąć miłe rzeczy, że jeszcze będzie pięknie i ciepło, że wakacje mnie jeszcze czekają, że… Eeeh, a tu taki falstart. Ale co zrobić, no telepie mnie i tyle.

Sobota. Kierunek Kamieńczyk. Działka mojej D., która znam od…. 29 lat!!! Za rok, pierwszego września – bo poznałyśmy się w szkole – trzeba zrobić jakieś huczne obchody! 

Atrakcje soboty: 

1. Ryby (złowione przez Pana Domu, ale skrobane przez Męża Mego)




2. Ognisko, więc i kiełbachy



3. Szeroko pojęty chill out w przemiłych okolicznościach przyrody. 
I wcale nam nie zepsuło zabawy to, że Mila mniej więcej dwie godziny płakała, bo chyba i ją jakieś choróbsko bierze i trzeba było na sygnale do domu wracać. Wcale.


 Ty chyba nie jesteś kotkiem?

 Najfajniejsze są zabawki nie swoje.

 A co to za mały zajączek?


Chodź Mila, nakarmimy wiewiórki!

Mniaammm....


Zaś atrakcją niedzieli była przejażdżka (relaksacyjne 27 km) uroczymi drogami powiatu piaseczyńskiego. W dwie przyczepki znowu, faajnie było, tylko fotek mam mało. 

Aha, i o malinach miało być. Bo celem wycieczki było zaprzyjaźnione (hmm, chyba mogę tak powiedzieć - całe zeszłe lato kupowaliśmy tam maliny i sok malinowy) gospodarstwo malinowe właśnie. Gospodarze przemili, a syrop jak znalazł dzisiaj. I tyle. Chyba pakuję się pod kołdrę :(


Share
Tweet
Pin
Share
4 komentarze
Nowsze wpisy
Poprzednie wpisy

O mnie

O mnie
Mam na imię Magda, znajomi mówią na mnie Megi. Jestem mamą dwóch córek (Niny oraz chorej na cukrzycę typu 1 Mileny). Uwielbiam podróżować (ale jeszcze bardziej wracać do domu), dobrze zjeść i pobiegać po lesie. Wiele lat temu uciekłam z miasta, potem z korporacji i były to chyba dwie najlepsze decyzje mojego życia. Realizuję się w projektowaniu minimalistycznych plakatów do dekoracji wnętrz. Jestem uzależniona od espresso i nie wstydzę się do tego przyznać.

Bądź na bieżąco!

  • Instagram
  • Pinterest
  • Facebook
  • Bloglovin
  • Society
  • DAWANDA

Kategorie

  • inspiracje
  • podróże
  • plakaty
  • sport
  • cukrzyca

Ostatnie na blogu

Facebook

Nudy nie ma

Archiwum

  • ►  2020 (6)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (1)
  • ►  2019 (5)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2018 (3)
    • ►  listopada (1)
    • ►  września (2)
  • ►  2017 (8)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (3)
  • ►  2016 (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2015 (10)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (1)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2014 (26)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (2)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (3)
  • ▼  2013 (34)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (4)
    • ►  października (7)
    • ▼  września (7)
      • Rozmiar ma znaczenie
      • Dialogi rodzinne #2
      • Dialogi rodzinne #1
      • W stronę słońca
      • Ona ma kota...
      • Ufff... I po anginie!
      • Summer's almost gone
    • ►  sierpnia (4)
    • ►  lipca (8)
Instagram Facebook Bloglowin Pinterest Dawanda society6
JESTEM NA @INSTAGRAM

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates