Summer's almost gone

przez - września 02, 2013

Nie jest dobrze. Siedzę przy komputerze ubrana następująco: bluzka, bluza, sweter, kamizelka puchowa. Piję herbatę z cytryną i sokiem malinowym. Jest mi zimno.


Od kiedy zaczęłam uczęszczać z córką na adaptację wakacyjną w przedszkolu, jestem z małymi przerwami chora. Albo dziewczyny są chore. Albo mąż. I niania. Masakra. Co robić? Czy jest jakiś cudowny środek na niechorowanie? Tabletka? Krople? Może zastrzyk? Zasuszona łapa zdechłej żaby? Ogon tłustego szczura? Biorę wszystko, byle by działało!

Ale nie o tym miało być, noo! Miało być, że lato niby się kończy, ale że jest fajnie, że z weekendu dało się wycisnąć miłe rzeczy, że jeszcze będzie pięknie i ciepło, że wakacje mnie jeszcze czekają, że… Eeeh, a tu taki falstart. Ale co zrobić, no telepie mnie i tyle.

Sobota. Kierunek Kamieńczyk. Działka mojej D., która znam od…. 29 lat!!! Za rok, pierwszego września – bo poznałyśmy się w szkole – trzeba zrobić jakieś huczne obchody! 

Atrakcje soboty: 

1. Ryby (złowione przez Pana Domu, ale skrobane przez Męża Mego)




2. Ognisko, więc i kiełbachy



3. Szeroko pojęty chill out w przemiłych okolicznościach przyrody. 
I wcale nam nie zepsuło zabawy to, że Mila mniej więcej dwie godziny płakała, bo chyba i ją jakieś choróbsko bierze i trzeba było na sygnale do domu wracać. Wcale.


 Ty chyba nie jesteś kotkiem?

 Najfajniejsze są zabawki nie swoje.

 A co to za mały zajączek?


Chodź Mila, nakarmimy wiewiórki!

Mniaammm....


Zaś atrakcją niedzieli była przejażdżka (relaksacyjne 27 km) uroczymi drogami powiatu piaseczyńskiego. W dwie przyczepki znowu, faajnie było, tylko fotek mam mało. 

Aha, i o malinach miało być. Bo celem wycieczki było zaprzyjaźnione (hmm, chyba mogę tak powiedzieć - całe zeszłe lato kupowaliśmy tam maliny i sok malinowy) gospodarstwo malinowe właśnie. Gospodarze przemili, a syrop jak znalazł dzisiaj. I tyle. Chyba pakuję się pod kołdrę :(


Powiązane wpisy

4 komentarze