Jak spędzić przyjemnie weekend? Część 1.

przez - lipca 09, 2014

Przyznam, że nie jestem typem, który od wczesnego dzieciństwa spędzał z rodzicami wakacje pod namiotem. Ani tym, który w czasach licealnych czy studenckich namiętnie wyjeżdżał wyłącznie pod namiot, by na polu campingowym zażyć luzu, alkoholu i co tam kto jeszcze lubi. Pod namiot po raz pierwszy - czym był bardzo zdziwiony - zabrał mnie mój mąż (wówczas jeszcze nie mąż). To był rok 2006.

A zabrał mnie do Dębek. Które od tamtej pory kocham i żałuję, że już trzy lata mnie tam nie było. Dębki nadal mają klimat, choć nie jest to już to samo, co znam z opowieści tych, którzy bywali tam kilkanaście lat temu. Główny deptak to dziś typowy turystyczny kicz, ale plaża - ze swym ujściem Piaśnicy - jest magiczna. Oczywiście idealnie by było być na tej plaży samotnie, bez tych wszystkich tłumów. Ale tak się niestety nie zawsze da. Poza tym pamiętam z naszych wypadów, że wystarczyło przejść parę kilometrów od głównych wejść na plażę (a akurat spacer po plaży to dla mnie przyjemność) i już można było doświadczyć atmosfery bardziej dzikich plaż.

W Dębkach rozbijaliśmy namiot zawsze na Polu Leśnym. To pole oraz Kaszub pamiętają czasy moich rówieśników imprezujących tam jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności. Leśne położone jest (zaskakująco) w sosnowym lesie, więc gwarantuje przyjemny cień w takie upały, jakie mamy teraz. No i ten zapach... 



Bardzo miło wspominam nasze wypady weekendowe. Ruszaliśmy w piątek. Czasem wieczorem, czasem udało się urywać wcześniej z pracy. Naszą corsą grzaliśmy razem z całą warszawką nad morze. 

To nasza pierwsza wyprawa. Akurat wyjechaliśmy późnym wieczorem i na miejsce dojechaliśmy już po wschodzie słońca. Było magicznie. 


Taaa, namiot - mówicie? No dobra, zobaczy się...






Gotowe! Wskakuj, mała!




A teraz na plażę. No paczajcie, jak ładnie...








I  ujście Piaśnicy:









I puściutko. A to był lipiec!





 I nasz ulubiony Beach Bar, w którym wlewaliśmy w siebie hektolitry mojito.






Później byliśmy jeszcze kilka razy w Dębkach. Z czego ostatnio już nie pod namiotem, za to z rowerami i zaledwie 3-miesięczną Milą.






















Ale miało być o namiotach. Tak więc mój mąż od zeszłego lata męczył mnie o wyjazd na camping. Z dziewczynami - rzecz jasna. Jakoś się wzbraniałam, bałam trochę. Wydawało mi się, że z dziećmi to takie trudne. Upiekło mi się w zeszłym roku, ale mąż powiedział, że w tym już mi nie podaruje. Słowa dotrzymał i chwała mu za to.

Ostatni weekend spędziliśmy pod namiotem na Mazurach. Warunki idealne: pogoda gites oraz spora grupa znajomych z dziećmi. Wierzcie mi, że na biwak nic więcej nie potrzeba. No i powiedzmy, że porządny (czytaj: posiadający choć minimalne atrakcje dla dzieci) camping też będzie plusem.


Camping, który wybraliśmy był spory, miał dwa place zabaw, restaurację i oczywiście plażę. Nie wspominam o sanitariatach, podłączeniu do prądu etc. Było też na nim sporo przyczep i domków holenderskich. Na początku wydał mi się trochę retro i może nawet lekko zaniedbany. Place zabaw - żaden wypas. Po prostu huśtawki, zjeżdżalnie, drabinki, piasek. Ale okazało się, że dzieci i tak bawią się na nich godzinami i są zadowolone. Ale po powrocie do domu przejrzałam sobie inne pola namiotowe w internecie, w poszukiwaniu jakiegoś fajnego na kolejne weekendy i muszę powiedzieć, że to było jednak świetne w porównaniu z tym, co - jak się okazuje - jest dostępne w większości przypadków! Czyli gołe, nasłonecznione place, często u kogoś na posesji... Masakra...


Czas minął nam szybko, a po powrocie wydawało mi się, że spędziliśmy na Mazurach z tydzień. Dzieci spisały się świetnie (czyli żadnych problemów z zasypianiem w namiocie, spaniem etc.). Miały towarzystwo, więc i rodzice zaznali luzu. Był czas na siatkówkę, badmintona. Niektórzy nawet widziani byli z gazetą lub drzemiący. 


No to teraz jeszcze fotki. 


P.S. Możecie polecić jakieś fajne pole namiotowe w Polsce?




Zaczynamy się rozbijać!




 Ale to trwa! Muszę coś przekąsić!



Tatoooo, patrz, co mam!




"Kocham moją siostrę!"



Szczęśliwi i wyluzowani rodzice wyglądają tak:



Nie obędzie się bez serii selfie z córką! Kurde, chyba miałam czymś zasmarowany obiektyw...





Typowa mazurska roślinność....



 Przybywają kolejni biwakowicze.



Czas na plażing!

Mamo, trochę za duże te majtasy!!!





A tu ekipa płynie łódką.



Potem jedni śpią....

 ... a inni harcują.



Jestem głodna!!!!!



A po obiedzie - wiadomo - lody!!!



Taką minę robi Mila, gdy widzi, że robi się jej zdjęcie...




 OK, do następnego razu! :-*
 Liczę na jakieś typy biwakowe!!!

Powiązane wpisy

3 komentarze