Intermittent fasting/ post przerywany - moje spostrzeżenia po 1 miesiącu

przez - kwietnia 09, 2020

Może jeden miesiąc to jeszcze za mało na jakieś daleko idące wnioski, ale postanowiłam się podzielić z Wami mimo wszystko moimi refleksjami na temat IF, czyli czymś, co nie jest dietą, a harmonogramem przyjmowania posiłków, o którym możecie przeczytać w moim poprzednim wpisie.


Tak jak w nim deklarowałam, postanowiłam zacząć od bardziej lajtowej wersji IF, czyli 14:10. Oznacza to, że mój "post", czyli przerwa w przyjmowaniu posiłków trwa 14 godzin, zaś moje "okno żywieniowe", czyli czas, w którym mogę jeść (oraz pić napoje zawierające kalorie) to 10 godzin. W praktyce zaplanowałam zakończenie ostatniego posiłku na godzinę 19, zaś rozpoczęcie śniadanie na 9. Początkowo zdecydowałam się ponadto praktykować IF 5 dni w tygodniu. Wyszłam z założenia, że jednak weekendy chcę pozwolić sobie na większy luz. Wszak wtedy mamy sytuacje towarzyskie, inny tryb życia i nie ma się co - przynajmniej na początek - jakoś mocno katować ;-)

Grafika: https://headlinecode.com/
Komentarz do grafiki powyżej: pożyczyłam ją ze strony https://headlinecode.com. Godziny śniadania i kolacji się zgadzają (przynajmniej z moimi pierwotnymi założeniami), ale w moim przypadku posiłków pomiędzy było więcej i nie trzymałam się jakoś bardzo precyzyjnie ich pór, bo zwyczajnie nie zawsze było to możliwe.

Jakie były moje obawy przed rozpoczęciem postu?

Pisałam w poprzednim wpisie o moich obawach. Wynikały nie z tego, że będę miała problem z samą długością przerwy - czyli po prostu z głodem, ale z tym, że u nas zarówno kolacja (jedzona w zależności od dnia między godziną 19 a 20) oraz śniadanie (jedzone w tygodniu mniej więcej o 7 rano) są posiłkami, które jemy z mężem i dziećmi wspólnie i jest to rodzaj rodzinnego spotkania - rytuał dla mnie ważny. Dodatkowo szkolne II śniadania oraz kolacje przygotowuję przeważnie ja, więc zastanawiałam się, jak będzie wyglądało moje robienie śniadaniówek dla dziewczyn na głodniaka, czy też siedzenie nad pustym talerzem przy rodzinnej kolacji.

Jak wyszło to w praktyce?

Postanowiłam przesunąć nasze kolacje na trochę wcześniej i często udawało nam się siąść wspólnie do stołu koło 18:30 i zjeść do 19. Wyjątkiem były dni, kiedy dziewczyny później wracały z zajęć pozaszkolnych. Wówczas po prostu nie miałam wyjścia i jadłam sama wcześniej, zaś potem popijałam już tylko herbatkę, gdy reszta familii rzucała się na jedzenie.

Okazało się, że późniejsze śniadanie nie okazało się jakimś wielkim wyzwaniem. Owszem, byłam rano głodna, ale ja generalnie od zawsze budzę się z wilczym apetytem i dlatego należałam do osób, które uwielbiają celebrować wypaśne śniadania ;-) Jakieś dwa lata temu przestawiliśmy się na poranne jedzenie owsianki (powolne "uczty" zostawiając wyłącznie na weekendy), co nawiasem mówiąc nie jest według mnie optymalnym rozwiązaniem, bo taki posiłek powoduje mega wyrzut insuliny, a następnie gwałtowny spadek poziomu cukru we krwi i ja zwyczajnie godzinę później byłam znowu głodna. Tak więc mój poranek początkowo wyglądał tak, że po obudzeniu robiłam (na czczo) trening, potem przygotowywałam śniadanie dla dziewczyn do szkoły, familia jadła swoją owsiankę, potem wolno mi było wypić kawę (pijam tylko czarne espresso, więc podczas postu jest to napój dozwolony), odwoziłam dziewczyny do szkoły i o 9 zjadałam śniadanie. Nie było źle. Po mniej więcej tygodniu mojej przygody z IF stwierdziłam, że działa to całkiem spoko.

W praktyce okazało się ponadto, że czasami nie miałam możliwości zjedzenia kolacji o 19 (np. dlatego, że akurat o tej porze musiałam jechać odebrać którąś z dziewczyn z zajęć). Wówczas jadłam sama przed 18 i tym samym śniadanie kolejnego dnia miałam już o 8 rano.

#stayathome

Ano właśnie. Tak wyglądało pierwsze 1,5 tygodnia IF. Bo potem zaczęło się przymusowe siedzenie w domu z powodu koronawirusa i wiele się zmieniło. Przede wszystkim zaczęliśmy trochę później wstawać, toteż i śniadanie przesunęło się na późniejszą porę. Więc temat wspólnego jedzenia nie był już problemem. Dało się i dłużej pospać, i zrobić trening, i zjeść razem śniadanie oraz kolację, gdyż wieczorne zajęcia też odpadły. Myślę, że post 16:8 w takiej sytuacji nie stanowiłby problemu, ale nie chciałam zmieniać założeń w trakcie miesiąca.

I - jak stwierdziłam - finalnie najlepiej spisywało się okno żywieniowe od 8 do 18.

Co jeszcze? Odpadł temat weekendowych spotkań towarzyskich, więc okazało się, że IF mogę w zasadzie robić i w weekendy. Suma sumarum na pierwsze 31 dób mojej praktyki IF przypadło 26 dób postu. Przeważnie dawałam sobie jeden weekendowy wieczór luzu, ale grzeszenie polegało jedynie na otworzeniu butelki wina koło godziny 20, a nie jakiejś uczcie po 22.

Czy w oknie żywieniowym jadłam więcej, niż zwykle?

Wydaję mi się, że nie, natomiast bez notowania wszystkiego przed i po rozpoczęciu IF nie jestem oczywiście w stanie tego z całą pewnością stwierdzić. Zdarzyło mi się - już bez wyrzutów sumienia - sięgnąć po kawałek czekolady do kawy, bo założyłam, że post przyniesie mi jednak redukcję wagi, więc dałam sobie na to zielone światło. Natomiast zdecydowanie nie rzuciłam się na słodkości, bo po prostu nie są dla mnie aż taką wielką atrakcją.

Większą pokusą jest dla mnie wieczorny alkohol i tu post też bardzo pomógł. Mimo, że od kiedy intensywniej biegam, staram się, aby procenty nie pojawiały się u nas wcale w tygodniu, to jednak zdarzało się wcześniej, że do wieczornego seansu filmowego otwieraliśmy butelkę wina (o desce serów, która czasem wjeżdżała na stół o godzinie 22 nie wspomnę...). Tak więc tu zdrowe nawyki wieczorne zmieniły się zdecydowanie na plus.

Jak czułam się podczas intermittent fasting psychicznie?

Muszę powiedzieć, że zmianę samopoczucia zauważyłam od razu i określam ją zdecydowanie na plus! Może to związane z samym początkiem i jeśli IF wejdzie mi w krew, to przestanę się tym tak ekscytować. Ale póki co jestem zmotywowana i mam cudowne uczucie kontroli i panowania nad sobą, wynikające z nieulegania wieczornym spożywczym i procentowym zachciankom. Mam przekonanie, że robię coś wartościowego i zdrowego dla siebie. Nadal jestem aktywna fizycznie (biegam lub ćwiczę w domu 5-6 razy w tygodniu), byłam więc przekonana, że IF przyniesie wymarzoną redukcję mojej masy ciała.

No właśnie...

Czy schudłam po pierwszym miesiącu intermittent fasting?

No niestety nie... Po 31 dniach ważyłam dokładnie tyle samo, co w dniu rozpoczęcia IF (no dobra, 300 g mniej). Szczerze mówiąc zaskoczyło mnie to, bo po pierwsze "czułam" się szczuplej (autosugestia?), zaś po drugie gdy po tym miesiącu wskoczyłam w moje do tej pory opięte sztruksy, poczułam zdecydowany luz! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że gdy jestem cały czas aktywna fizycznie, na rzecz tkanki mięśniowej spada ilość tkanki tłuszczowej w moim ciele, więc waga niekoniecznie musi się obniżać (wręcz przeciwnie). Niemniej jednak liczyłam na te upragnione cyferki na wadze... ;-)

Możliwe też, że jednak jadłam trochę więcej. Na przykład jedząc wczesną - jak na dotychczasowe standardy - kolację podświadomie nakładałam sobie większe porcje, w obawie przed późniejszym głodem. Myślę, że kontynuując post przyjrzę się temu dokładniej.

Co jeszcze? 

Wydaje mi się, że fajnym gadżetem jest aplikacja Zero - to taki fasting tracker. Aplikacja dostępna dla iOs i Android.


Wybieramy w niej nasz rodzaj postu (czyli np. 16:8, 18:6) lub wprowadzamy nasz własny - ja wprowadziłam opcję 14:10. I zaczynamy post, podczas gdy aplikacja odlicza nam czas do końca przerwy. I potem informuje nas, że można już zacząć jeść ;-) Dla mnie super sprawa, nie trzeba zapamiętać, o której dokładnie zakończyło się okno żywieniowe (przecież czasem jest to kwadrans wcześniej lub 10 minut później, niż założona pora). Do tego mamy statystyki, porady dodawane przez specjalistów żywienia. Wszystko bardzo ładnie zaprojektowane i user friendly. Polecam - ułatwia życie i stanowi dodatkową motywację.

Co dalej?

Zamierzam kontynuować post. Czuję się świetnie i szczerze wierzę w słuszność nie jedzenia wieczorem. Jestem oczywiście trochę rozczarowana, że waga nie spadła, ale na pewno nie zniechęcona. Wersja 14:10 nie jest dla mnie aż tak dużym wyzwaniem, ale chcę przyzwyczaić do tej praktyki i ciało, i głowę. I tak, na planuję kiedyś przejść na wariant 16:8, ale dam sobie jeszcze trochę czasu.

Otwiera się moje okno ;-) i idę na śniadanie!

Powiązane wpisy

0 komentarze