Yhu yhu....
Kaszel, wciąż kaszel. Suchy,
mokry, uporczywy. Podczas rozmowy, czytania, jedzenia i – crème de la crème – w
nocy. Kładę się późno, wykończona kaszlącym dniem, po wieczornych 3 odcinkach
Homeland, z nadzieją na sen, zanim któraś z dziewczyn się obudzi. I już już usypiam,
a tu atak kaszlu. Yhu yhu. Wczoraj dwie godziny mnie męczył.
Kaszlemy kolektywnie, cała
rodzina. Jak wszyscy, to wszyscy. Zaczęła Nina. Zaczęła z fantazją, bo
zapaleniem oskrzeli. Strasznie ją męczyło. I kaszel, i gorączka. Na szczęście
obyło się bez antybiotyku. Mam nadzieję, że się faktycznie obyło, bo pokasłuje
nadal. Trzeba teraz wszystko porządnie wykasłać. Yhu yhu. Kaszle Mila, ale (mam
nadzieję) niegroźnie. Mężowi się w niedzielę pogorszyło, poszedł wczoraj
(sam, dobrowolnie!) do lekarza. Zapalenie oskrzeli. Mi się wczoraj pogorszyło. Też
dziś idę. Dobrowolnie.
I tak to. Do tego Mila budząca się
w nocy i rozkazująca spać ze sobą. Mam wory pod oczami, jestem chronicznie
niewyspana i wypadają mi włosy (to raczej nie od kaszlu, ale od ogólnej
załamki). Do tego jeszcze brak internetu przez ostatnich kilka dni. No biednemu
to wiatr zawsze w oczy! Nawet fitness zarzuciłam, a to już oznaka, że źle się dzieje.
Piszę to wszystko trochę po to,
żeby się pożalić, a trochę, żeby się usprawiedliwić, że mnie tak długo nie
było. Ale jakoś chciałam Wam oszczędzić raportów o wysokości gorączki, upiornym
kaszlu i podawaniu Ninie ohydnego syropu. Pól blatu kuchennego zajmują
aktualnie lekarstwa. Bo z Milą też byłam u lekarza i pani doktor różnych się rzeczy
u niej doszukała. Ale o tym nie mam siły aktualnie pisać. Za to ona przynajmniej
syrop ma smaczny.
Ale patrzę za okno, widzę cudowne
słonce i zieloną wciąż trawę, pije kawę, samochód umyłam, wracając z
przedszkola po odwiezieniu Mili – no jest tyle rzeczy, którymi można się dziś
pocieszyć. Próbuję więc wykrzesać z siebie jakąś radość i energię po tym zakasłanym
tygodniu.
Czas wprowadzić się w atmosferę
świąteczna. Jakoś zawsze mam z tym problem. Nigdy specjalnie nie bawiłam się w
dekorowanie domu, własnoręczne ozdoby etc. Teraz trochę wypada, bo to frajda
dla dzieci. Ale jakoś nie mogę. Może to przez to yhu yhu. Może dostanę dziś
antybiotyk (nie będę protestować, chcę być w końcu zdrowa!) i spłynie na mnie
ulga, dobry nastrój i nowa energia. Oby.
Miałam krótki zryw DYI, proszę
bardzo. Skromnie, ale w sumie jak na mnie, to może być. Maślak z instalacji jesiennej wygląda na prawdziwego, co? A zrobiła go Mila na ceramice w przedszkolu.
Ale niezmiennie zachwyca mnie
ekspozycja w przedszkolu Mili. Fascynujące,
jak różnie dzieci podeszły do prostego zadania pokolorowania Mikołaja.
Dobra, czas się ogarnąć,
zaplanować ostatecznie świąteczne menu, sprawdzić, czy są wszystkie prezenty i…
uśmiechnąć się!
0 komentarze