Yhu yhu....

przez - grudnia 17, 2013

Kaszel, wciąż kaszel. Suchy, mokry, uporczywy. Podczas rozmowy, czytania, jedzenia i – crème de la crème – w nocy. Kładę się późno, wykończona kaszlącym dniem, po wieczornych 3 odcinkach Homeland, z nadzieją na sen, zanim któraś z dziewczyn się obudzi. I już już usypiam, a tu atak kaszlu. Yhu yhu. Wczoraj dwie godziny mnie męczył.

Kaszlemy kolektywnie, cała rodzina. Jak wszyscy, to wszyscy. Zaczęła Nina. Zaczęła z fantazją, bo zapaleniem oskrzeli. Strasznie ją męczyło. I kaszel, i gorączka. Na szczęście obyło się bez antybiotyku. Mam nadzieję, że się faktycznie obyło, bo pokasłuje nadal. Trzeba teraz wszystko porządnie wykasłać. Yhu yhu. Kaszle Mila, ale (mam nadzieję) niegroźnie. Mężowi się w niedzielę pogorszyło, poszedł wczoraj (sam, dobrowolnie!) do lekarza. Zapalenie oskrzeli. Mi się wczoraj pogorszyło. Też dziś idę. Dobrowolnie.

I tak to. Do tego Mila budząca się w nocy i rozkazująca spać ze sobą. Mam wory pod oczami, jestem chronicznie niewyspana i wypadają mi włosy (to raczej nie od kaszlu, ale od ogólnej załamki). Do tego jeszcze brak internetu przez ostatnich kilka dni. No biednemu to wiatr zawsze w oczy! Nawet fitness zarzuciłam, a to już oznaka, że źle się dzieje.

Piszę to wszystko trochę po to, żeby się pożalić, a trochę, żeby się usprawiedliwić, że mnie tak długo nie było. Ale jakoś chciałam Wam oszczędzić raportów o wysokości gorączki, upiornym kaszlu i podawaniu Ninie ohydnego syropu. Pól blatu kuchennego zajmują aktualnie lekarstwa. Bo z Milą też byłam u lekarza i pani doktor różnych się rzeczy u niej doszukała. Ale o tym nie mam siły aktualnie pisać. Za to ona przynajmniej syrop ma smaczny.

Ale patrzę za okno, widzę cudowne słonce i zieloną wciąż trawę, pije kawę, samochód umyłam, wracając z przedszkola po odwiezieniu Mili – no jest tyle rzeczy, którymi można się dziś pocieszyć. Próbuję więc wykrzesać z siebie jakąś radość i energię po tym zakasłanym tygodniu.

Czas wprowadzić się w atmosferę świąteczna. Jakoś zawsze mam z tym problem. Nigdy specjalnie nie bawiłam się w dekorowanie domu, własnoręczne ozdoby etc. Teraz trochę wypada, bo to frajda dla dzieci. Ale jakoś nie mogę. Może to przez to yhu yhu. Może dostanę dziś antybiotyk (nie będę protestować, chcę być w końcu zdrowa!) i spłynie na mnie ulga, dobry nastrój i nowa energia. Oby.


Miałam krótki zryw DYI, proszę bardzo. Skromnie, ale w sumie jak na mnie, to może być. Maślak z instalacji jesiennej wygląda na prawdziwego, co? A zrobiła go Mila na ceramice w przedszkolu.







Ale niezmiennie zachwyca mnie ekspozycja w przedszkolu Mili. Fascynujące,  jak różnie dzieci podeszły do prostego zadania pokolorowania Mikołaja.



Dobra, czas się ogarnąć, zaplanować ostatecznie świąteczne menu, sprawdzić, czy są wszystkie prezenty i… uśmiechnąć się!

Powiązane wpisy

0 komentarze