Rozważania medialne
Pamiętacie
mem krążący na początku roku po internetach: "Taki będzie
rok 2014 w mediach"? Święta racja, wszystko można rozpisać z góry. Dlatego m.in. ja większości mediów od lat
nie używam.
Z telewizorem
rozstałam się ostatecznie ze 13 lat temu, wyprowadzając się od
rodziców. Zamieszkałam w wynajętym mieszkaniu na Mokotowie z moim
ówczesnym chłopakiem (obecnie mężem) i nawet do głowy nam nie
przyszło, żeby nabyć TV. Słowo daję: nigdy od tamtego czasu nie zatęskniłam za
tym sprzętem. Mało tego – ile razy jestem u znajomych, zdarza mi
się zerknąć, co leci, nawet zrobić przegląda wszystkich kanałów
i – no jasna cholera – każdorazowo utwierdzam się w
przekonaniu, że to śmietnik totalny jest. OK – powiecie. A
programy przyrodnicze? Naukowe? Może tak. Ale też nikt tego chyba
nie ogląda non stop? Ekonomiczne? Dziękuję. Polityka? Brzydzę się
i zupełnie ignoruję tę sferę życia. Wiem, kto jest w tym kraju
premierem i prezydentem. Wiele więcej nie. Wcale się tego nie
wstydzę. Znacznie cenniejsza jest dla mnie wiedza na temat
funkcjonowania ludzkich nerek czy też cyklu rozwojowego tasiemca
uzbrojonego, którą posiadam. Na co dzień znacznie praktyczniejsza.
Ale przyznam
się, że raz na jakiś czas ogarnia mnie mini głód informacji.
Newsów. Coś więcej, niż w wiadomościach w radio. Idąc za tym
głodem, jakiś czas temu zalajkowałam fanpage TVN24. Taki
nowoczesny serwis informacyjny, no polskie BBC po prostu. I co? No
rzesz kurde! To jest tabloid jakiś!!! "Drastyczne doniesienia z
ostatniej chwili!", "Niespodziewane narodziny. Czworaczki
zamiast trojaczków!",
"Dalszy
ciąg tragicznej historii Szwedki, sparaliżowanej po nieudanej
operacji powiększenia piersi", "Złodziej wczołgał się
do sklepu jubilerskiego i... utknął", "Pan Mariusz
zobaczył dwóch mężczyzn pijących w samochodzie piwo. Zareagował
natychmiast i nigdzie nie odjechali", "Zabił
partnerkę, bo za głośno chrapała". I tak dalej... No give me
a break! Dla kogo to jest???
Dobra,
zaryzykuję i dla porównania kupię Superaka albo Fakt. Ale
aż
się boję iść do sklepu i to kupić... Może pójdę do jakiegoś,
gdzie mnie nie znają... :-/
Albo
popatrzę na www. Co my tu mamy... Trynkiewicz. Rozenek i Majdan.
Natalia Siwiec. Światowy Dzień Kota. Waśniewska czyta w celi akta.
Kijów znowu płonie. "SZOK. Kamil Stoch straci medale?"
Albo: "Modowa wpadka księżnej Kate". "Seks w Soczi". "Szokujący
wyrok sądu w USA", "Wstrząsająca zbrodnia".
Widzicie różnicę w headline'ach? Ja nie bardzo... I dziękuję bardzo.
W lecie
zeszłego roku, kiedy zaczęłam pisać bloga, wsiąkłam mocno w
blogosferę. Zafascynowana nią, uznałam, że wiele osób ma sporo
ciekawego do powiedzenia i pokazania. Mam paru ulubionych autorów
(nie będę ich teraz wymieniać, ale w zasadzie mogę napisać
kiedyś o tych, których odwiedzam regularnie i cenię). Z drugiej
strony nie starcza mi czasu na codzienne śledzenie wszystkich
blogów. Przyzwoity bloger pisze często, co 2-3 dni (nie tak, jak
ja). Baaa, nawet codziennie. Brakuje mi czasu na czytanie wszystkiego
niestety.
Jest też
facebook i fanpage ulubionych blogerów, firm, portali. Na początku
pisałam, że mediów nie używam. Tradycyjnych. Bo społecznościowe
owszem i – ostatnio odnoszę takie wrażenie – w nadmiarze. Na fb
mam dwa profile. Prywatny i "blogowy". Na prywatnym mam 84
znajomych. Nie bratam się wszystkimi, których kiedyś dawno
widziałam, spotkałam na imprezie, chodziłam do podstawówki,
poznałam na wakacjach. Nie ma tam nikogo z mojej pracy. W fabryce
wyjątkowo pilnie strzegłam swej prywatności. Im wyżej byłam w
korpo hierarchii, tym mniej chciałam, żeby ktoś wiedział, że mam
w sobotę rano kaca, gdzie bawię się na wakacjach albo jaki mam
widok z okna. Jednocześnie "udzielam się" na fb. Lajkuję,
co mi się podoba, komentuję, jeśli coś wzbudzi moje emocje. Nie
bardzo rozumiem funkcjonowanie tu wyłącznie jako widz, nie
wchodzący w żadne interakcje. Ale Michał Górecki (btw to jeden z
moich "ulubionych") ma teorię
„1/9/90″.
Ta
teoria mówi,
że tylko 1% osób aktywnie tworzy treści w internecie, 9% angażuje
się w nie – lajkuje, komentuje, szeruje, a aż 90% po prostu
patrzy. Czyli
żaden to znowu ewenement. O ile teoria jest bliska prawdzie, ale
wydaje się, że coś w tym jest.
Wracając
do social media: poza profilem prywatnym jest też fanpage Nudy nie
ma. Tu z kolei mam zalajkowane blogi/ blogerów, których lubię oraz
strony typu: moda, wnętrza, design, architektura etc. Ale nie blogi
z tą tematyką. Nie interesują mnie na przykład blogerki modowe.
Żeby poznać trendy sięgam od czasu do czasu po Vogue (wspominałam
o tym TU).
W
każdym razie od jakiegoś czasu mam przesyt. Za dużo tego. Z jednej
strony chcę trzymać rękę na pulsie blogosfery i sfer, które mnie
interesują, z drugiej jednak muszę chyba zrobić poważną selekcję
tego, co "lubię". Dziś ciuszki szare, jutro pastelowe.
Pokoik córeczki, relacja w urodzin synka. Zapraszamy do naszego
nowego sklepu. Wiosenna kolekcja już się szyje. I takie tam. Stop,
za dużo.
W
końcu przesycona fb wpadłam w kolejny nałóg: Instagram... Wydał
mi się wyjątkowo świeży i otwierający okno na świat. Nie musisz
kogoś znać, żeby go obserwować. Sieć "znajomości"
jest dużo mniej zobowiązująca, niż na facebook. I do tego te
zdjęcia! Jest tyle GENIALNYCH!!! I to robionych smartfonem. Przy
Instagramie odpadam :)
Kończę więc
te rozważania i wrzucam coś na Insta.
P.S. Przypominam, że mój nick to "megigp" :)
1 komentarze