10 drobnych przyjemności
Było
o rzeczach wkurzających KLIK, ale na szczęście życie pełne jest też
przyjemności. W zasadzie jest ich więcej, ale dla równowagi trzymajmy się tu
magicznej dziesiątki. Kolejność ponownie losowa.
1. Kocham
dźwięk młynka do kawy w ekspresie. I zapach, który się chwilę potem unosi. W ogóle
uwielbiam kawę. Najchętniej mocne, krótkie espresso, ale czasem lubię też
sączyć mleczną piankę na macchiato. Ale to po espresso właśnie można poznać
dobrą kawę. I ekspres. Gdyby nie pobudzające właściwości kawy, piłabym ją od
rana do wieczora, a tak pozwalam sobie na dwie dziennie. No, w sytuacjach
kryzysowych trzy. Co mi przypomina, że kawa się kończy, więc trzeba dziś
koniecznie kupić, aaaa!
2. Jesienne
liście wirujące przed jadącym samochodem. Już o tym chyba wspominałam TU.
Ale serio to lubię. Już ich niewiele, ale pomyślałam, że szybko wrzucę na
listę. Zasadniczo jest to sezonowa drobna przyjemność, więc wypadałoby dodać analogiczne dotyczące innych pór roku. A proszę bardzo. Wiosna: pierwsze ciepłe
promienie słońca na twarzy, podczas ekspozycji na leżaku na tarasie. Prawdopodobnie
jestem wtedy ubrana w koc/ śpiwór/ przynajmniej puchówkę, ale i tak jest
pięknie. Lato: hmm, znowu słońce. Wylegiwanie się na kocu na trawie i słodkie
nicnierobienie. Czasem też tak trzeba. Zima: skrzypienie śniegu pod butami. Tak,
to jest miłe. Kiedyś szczerze nie lubiłam zimy, ale od kiedy mieszkam na wsi,
doceniam i tę porę roku. Potrafi być piękna. Na przykład tym skrzypieniem
właśnie. Albo jeszcze… Albo nie, nie będę się teraz rozpisywać, wszak zima lada
moment i będzie czas na zachwyty.
3. Audycja
Ranne Kakao na Roxy. Też już o tym wspominałam TU. Aktualnie słucham tylko
20 minut, czyli podczas kursu z Milą do przedszkola i z powrotem. Kiedyś Tymon
i Kędzior towarzyszyli mi w całej drodze samochodem do korpo, czyli minimum
godzinę, dbając o mój dobry nastrój. Przynajmniej przy przekraczaniu progu
firmy, dalej było już różnie ;) Uwielbiam chłopaków. Ich absurdalny humor, muzę,
którą puszczają. Ostatnio często mają ciekawych gości. Nie jestem może fanką
wszystkich żartów, ale większość mnie śmieszy.
4. Nowy numer Vogue Paris w rękach. Mam kuzyna
pilota, lata często do Paryża i mi stamtąd przywozi. Co za bezsens – powiecie –
przecież można sobie w Empiku kupić! A można, pewnie. Ale dla
mnie jest magia właśnie w tym „oryginalnym”, kupionym na lotnisku De Gaulle’a.
Poza tym w Empiku kosztuje on ze dwa razy więcej, a przy ilości, jaką mam w kolekcji
to jest spora oszczędność. Believe me. No
więc siadam sobie ja z tym Vogue’iem na kanapie, z kawą oczywiście, i leniwie
zaczynam przeglądanie. Taaak, lubię to. Znajomi wiedzą, że jak się zagranicę wybierają (szczególnie
Włochy i Hiszpania, ale nie wzgardzę żadną edycją), to najlepszy
souvenir dla mnie to Vogue właśnie. Więc polecam się i Wam! ;)
5. Kolejna
grzeszna przyjemność do pedicure w pozycji leżącej. Jak jeszcze pracowałam w
Wwie, byłam stałą klientką Hair&Nail Concept. Szczerze polecam, to
zdecydowanie najlepszy i najbardziej profesjonalny salon mani/ pedi, w jakim
byłam. KLIK Bardzo dobrze wygląda, robią świetną kawę, panie są miłe i tak samo
ubrane, nie puszczają tam komercyjnego radia, mają Vivę, Galę, Party i
wszystko, co potrzebne do czytania przy takiej usłudze. Achaa, i robią super
pedicure! ;) I to na boskich po prostu fotelach masujących!!! Tęsknię za nimi, ale
co zrobić – nie poświęcę 3,5h na zrobienie sobie paznokci! Tyle to zajmuje z
kursem do/ z Wwy. Trudno, przestawiłam się na salon w sąsiedniej wsi. Daleko mu
do powyższego, jeśli chodzi o design wnętrza i poziom obsługi klienta (za to
poziomowi usługi samej w sobie nie mam nic do zarzucenia), ale za to pedicure
wykonuje się tam na leżąco! Aaaa, kocham to! Ostatnio tak mi było dobrze, że
prawie co mi Gala wypadła z ręki i niemal usnęłam!
6. Tu nie
będę (znowu?) zbyt oryginalna: lubię słuchać głośnej muzyki w samochodzie. Oczywiście
jadąc sama. Uszu dzieci szkoda, a mąż ma często inne zapatrywania na to, co puszczam.
7. Uwielbiam
ten moment, kiedy przyjeżdżam po Milę do przedszkola i zaglądam ostrożnie do sali.
Lubię patrzeć niezauważona, co robi, jak się zachowuje. Zawsze mnie to
rozczula. Zwykle trwa to parę - paręnaście sekund, bo zaraz jeśli nie ona, to któreś
dzieci mnie zauważy i krzyczy: „Milenkaaaaa, twoja mamaaaa!”
8. I znowu
motoryzacyjnie. Uwielbiam taki jeden kawałek drogi. Z Zalesia Górnego do Wwy
(przez Pilawę). Ma zaledwie koło 3 km, ale kocham tamtędy jeździć. Droga przez
las, trochę zakrętów. Pięknie o każdej porze roku! Najgorsze, co może mnie tam
spotkać, to wlec się za jakimś maruderem. Bo wyprzedzić nie wszędzie się da. Acha, ten
punkt łączy się często z szóstym.
9. Bardzo lubię też moment startu samolotu. Ten ryk silników, ta moc i prędkość, a wreszcie
oderwanie się od ziemi. Postrzegam to jako przyjemne fizycznie, ale może też
jest to kwestia w mojej podświadomości. Zawsze przed podróżą bardzo się denerwuję.
Wydaje mi się, że kiedyś tak nie miałam, ale wiadomo – człowiek się zmienia
(żeby nie powiedzieć, że starzeje). W każdym razie martwię się, że czegoś
zapomnę, jak ja sobie poradzę z tym całym majdanem przy odprawie, że dzieci źle
zniosą podróż, że będziemy mieć nadbagaż, itd. Więc jak już odrywamy się od
ziemi, to znaczy, że z połowa tych problemów jest nieaktualna.
10. To graniczy
trochę z nałogiem, ale muszę się przyznać, że byłabym w stanie wydać KAŻDE
pieniądze w Empiku. Wchodzę tak się tylko poszwendać między regałami i
zobaczyć, co tam nowego. I nie wiem, jak to jest, ale raptem dziesiątki książek
wydają mi się niezwykle interesujące. Z muzyką i filmami tak raczej nie mam, bo
tu dokładnie wiem, czego szukam. Od bankructwa ratuje mnie to, że przeważnie
daję sobie po łapach i tłumaczę, że zamawiając online płacę taniej i potem
oczywiście nie zamawiam tego wszystkiego, co w realu zgarnęłabym z półek.
Takie
to właśnie przyszły mi do głowy drobne przyjemności. Banalne? Ale jakie proste i miłe. I
nie trzeba od razu na Karaiby lecieć.
0 komentarze