Jak spędzić przyjemnie weekend? Część 2.
Od lat mamy z mężem taką filozofię, że "prawdziwe" wakacje, czyli jakieś dalsze wojaże, uskuteczniamy wyłącznie na wiosnę (gdy już mamy dość zimy) lub/ oraz jesienią (aby przedłużyć lato). Samo lato zaś spędzamy najchętniej na naszej wiosce, na której jeszcze nigdy się nudziłam. Kochamy spędzać czas w domu i ogrodzie, jeździć na wycieczki rowerowe po okolicy, spotykać się ze znajomymi. Czasem też wyskakujemy gdzieś na weekend, względnie wydłużamy sobie ten weekend o jeden-dwa dni. Bardzo mi odpowiada taki styl wakacjowania :-)
Ku wielkiej radości mojego męża tego lata spędziliśmy już drugi weekend pod namiotem! Pamiętacie, jak Wam opowiadałam o którymś z lipcowych weekendów na Mazurach? Otóż ostatni weekend również campingowaliśmy. Tym razem wybraliśmy się do darzonych przez nas takim sentymentem Dębek. Zabraliśmy też oczywiście rowery (z przyczepką dla dziewczyn) i to była świetna decyzja. Bez tego ekwipunku chyba już się nigdzie nie ruszę.
Przed wschodem słońca wyjechać się nie udało, ale i tak był postęp względem ostatniej wycieczki. Byliśmy niesamowicie zajarani perspektywą jechania nową autostradą. Nareszcie można w cywilizowany sposób dojechać nad polskie morze! Jadąc odcinkiem jeszcze nie płatnym cieszyliśmy się, jak głupi, że jest tak świetnie. Normalnie jak by się do Berlina jechało, a nie nad Bałtyk! Miny nam zrzedły, kiedy zobaczyliśmy informacje o czasie oczekiwania na bramkach. 60 minut. What???? Ruch na drodze nie wydawał się jakiś specjalnie natężony. No rozumiem, że była sobota i nie tylko my wpadliśmy na pomysł, żeby wyjechać wczesnym rankiem w tamtym kierunku, ale - no proszę Was - czy ta trasa ma aż tak słabą przepustowość??? To co się będzie na niej działo koło południa? W każdym razie radziliśmy sobie w ten sposób, że omijaliśmy te najbardziej popularne zjazdy, nie stojąc w prawdzie w korku, za to jadać trasą starą, krążąc etc. Byliśmy źli, spędziliśmy w samochodzie z pół dnia, ale nic to. Nagrodą była ta tablica :-)
Tym razem wybraliśmy pole namiotowe Kaszub. Pisałam Wam wcześniej, że do tej pory rozbijaliśmy się zawsze na Leśnym. Ale przyjaciółka wspomniała, że na Kaszubie jest plac zabaw i tym mnie zachęciła. Potem okazało się, że na Leśnym aktualnie również, ale i tak jestem zadowolona, że tym razem wybraliśmy Kaszuba. Za namową miłego chłopaka z recepcji ulokowaliśmy się na dużej polanie przy placu zabaw. Jak się potem okazało, miało to swoje minusy, ale zdecydowanie atrakcyjny był fakt, że dziewczyny nasze miały parę kroków do huśtawek i zjeżdżalni oraz innych dzieci. Więc jak tylko wstawały, a my robiliśmy śniadanie, laski miały co robić i nie plątały się pod nogami.
No dobra, plac zabaw to może zbyt szumnie powiedziane, ale dla naszych wiejskich dziewczyn, które nie spędzają pięciu dni w tygodniu na wypasionych osiedlowych placach dla dzieci, był on zupełnie wystarczający. Szczególnie w połączeniu z nowymi znajomościami.
Dnie spędzaliśmy poza polem namiotowym i nie zwróciliśmy uwagi na fakt, że - w odróżnieniu od reszty campingu, która była w przyjemnym chłodnym lesie - tu jest za dnia strasznie upalnie. Dało się to nam we znaki dopiero ostatniego dnia przy pakowaniu całego obozowiska, które trwało ze dwie godziny i niemalże skończyło się udarem cieplnym nas wszystkich. Drugi minus tej lokalizacji jest taki, że wieczorami było to centrum zabaw dla starszych dzieci, które do północy biegały za piłką, maltretowały huśtawki, bawiły się w podchody. Dla mnie to i tak dużo lepsza opcja, niż wylądować koło imprezujących w niewybredny sposób do samego rana dorosłych, których zapewne nie brakowało w leśnej części pola. Podsumowując: szczerze polecam tę miejscówkę na polu osobom z małymi dziećmi i takim, które czas za dnia spędzają raczej nie na biwaku. W ogóle polecam samo pole. Infrastruktura zadowalająca, obsługa bardzo miła.
Ale dość o polu. Za tym widokiem tęskniłam od 3 lat!
Cudowny zapach, boski biały drobniutki piaseczek. Kocham to!!! Jak kiedyś będę miała wolny nadmiar kasy, kupię sobie domek nad Bałtykiem, bo słowo daję - kocham to morze, mimo, że nie rozpieszcza temperaturą ;-)
Pierwszego dnia wiał na plaży nawet chłodny wiatr, ale później było już tak, jak trzeba - upalnie i słonecznie. Tylko ta lodowata woda...
Czas spędzaliśmy tradycyjnie: plażing, gofry, lody, wycieczki rowerowe.
Czasem zamiast tradycyjnego obiadu (o który w zasadzie i tak trudno nad morzem) była kiełbasa i ogórek pod sklepem. Tak jak tego dnia, kiedy na rowerach okrążyliśmy Jezioro Żarnowieckie.
Popołudniami czilowaliśmy się na wyciągniętym z namiotu materacu lub kąpaliśmy w ciepłej Piaśnicy.
Było cudownie, bosko i już tęsknię i kombinuję, jak by tu znowu wyjechać! A Wy? Jak Wasze wakacje? :-)
1 komentarze