Nie samą pracą żyje człowiek
Dawno dawno temu, kiedy byłam już
pracownicą korporacji, ale jeszcze nie szefową, spędzającą w biurze po 12
godzin , a resztę doby również o pracy myślącą, poczułam w sobie pewną
tęsknotę. Nie wiedziałam jeszcze o co chodzi, ale czegoś mi brakowało. Czasu
trochę miałam, wychodziłam z biura o przyzwoitych godzinach, jak normalny
człowiek, życie towarzyskie i rozrywkowe kwitło, co nie było specjalnie trudne,
jak się mieszkało w centrum Warszawy. Ale czegoś było brak. Jakiejś pasji,
hobby, zajęcia „pozalekcyjnego”. Marzyłam, żeby coś zrobić rękami własnymi.
Głowa była na co dzień na najwyższych obrotach, ale ręce łaknęły jakiejś
pracy.
Już sama nie wiem, jak na to
wpadłam, słowo daję. Ale wymyśliłam, że szczęście może mi dać lepienie z gliny.
Ceramika. Znalazłam sobie jakieś warsztaty, ale byłam na nich tylko raz.
Pracowało się tam na kole garncarskim, a to temat dla zaawansowanych. Trafiłam
więc do innej pracowni i w każdy poniedziałek urywałam się wcześniej z pracy,
by trzy godziny spędzić w towarzystwie innych dziewczyn, które odkryły w sobie
podobną pasję. Było fajnie. Trochę jak w kole gospodyń (miejskich): każda z nas
coś tam sobie dłubała, gadałyśmy o życiu, o sprawach ważnych i błahych. Albo
milczałyśmy, bo jak ręce były zajęte, to głowa fantastycznie odpoczywała, myśli
krążyły sobie powoli. Co kto lubi. Świetna terapia.
Nie ma co ukrywać. W poniedziałki
powstawały rzeczy piękne. Nietuzinkowe. Ba, jedyne takie na świecie! I temi
rencami zrobione!!!! Do dziś niektóre ozdabiają mój dom. Nie tylko mój, bo
przecież robiło się i prezenty dla bliskich, i coś tam mi się kiedyś sprzedało.
W każdym razie wkręciłam się w temat, kupowałam własną glinę i szkliwa, bo te
pracowniane już mi nie wystarczały. Miałam pudła pełne słoiczków z kolorowymi
proszkami, dłutka i skrobaczki, a w poniedziałkowe wieczory długo czyściłam
paznokcie. Był to piękny i kreatywny okres w życiu.
Niestety – w kontekście
przyszłej-niedoszłej kariery ceramiczki –
moja kariera w korporacji nabrała
rumieńców i tempa, co skutecznie zakończyło beztroskie poniedziałkowe popołudnia.
I wszystkie inne też. O życiu w fabryce nie będę się tu rozpisywać. Jestem
zdania, że nie ma tego złego. Dziesięć
lat w dużej międzynarodowej firmie jest dobrą szkołą życia. Nawet, jeśli teraz
uważam, że nigdy więcej. Po prostu ten etap w życiu uważam za zamknięty, ale
też cieszę się bardzo, że był.
Tak czy inaczej jestem bardzo
szczęśliwa, bo miłością do gliny udało mi się zarazić przyjaciółkę i jestem przekonana, że
moja pasja żyje nadal w niej. Zaciągnęłam kiedyś na zajęcia dziewczynę, z którą
znamy się od podstawówki i proszę – ona również odkryła w sobie talent. Do tego
stopnia, że od lat prowadzi własną autorską pracownię, a bystre oko mogło
kiedyś wypatrzeć w jednym z moich postów piękną misę jej autorstwa. Jeśli szukacie wyjątkowych
przedmiotów z duszą, absolutnie niepowtarzalnych, zajrzyjcie na fan page
pracowni Dekornia.pl https://www.facebook.com/pages/dekorniapl/
A poniżej kilka efektów moich poniedziałkowych popołudniowych sesji w gronie wyłącznie żeńskim :)
0 komentarze